Bardziej był skłonny do łaskawości, za co pewnego razu jeden senator – nie wiem który – zganił go. Opowiadają, że na tę naganę odpowiedział dowcipnie słowami: ,,Któż wie, co osiągnąłbym surowością? Winny nie poprawiłby się ze swej wady, a niekiedy trzeba w zarządzaniu Rzeczypospolitą na niejedno-przymknąć oczy”. Dlatego darował życie wielu mężom, którzy popełnili winy gardłowe, niektórym przywrócił dobrą sławę niesłusznie utraconą. Nie konfiskował prawie niczyich dóbr, a niektórym zwrócił skonfiskowane. Wygnańcom i banitom pozwolił powrócić; nikogo nie potępiał bez oskarżenia i bez słusznej przyczyny. Gdańszczanom, którzy pod naciskiem pospólstwa opuścili swoje urzędy, nie cofnął prawie nic z dawnych swobód i przywilejów, nie obalił ważnych postanowień, jakimi to miasto obdarzone było w życiu publicznym i prywatnym. Tylko nielicznych sprawców tego buntu wbrew swojej woli ukarał, jednych śmiercią, innych wygnaniem.
Upokorzonych wrogów chętnie ułaskawiał, tak że często nawet spośród zwycięstw wycofywali się, by dać się na jego łaskę i pojednać z nim. O Mołdawianach była już mowa. Jakże łagodnie postąpił z pobitymi Krzyżakami. Gdyby nie podejrzewał ich zdrady, niewątpliwie pozwoliłby im zatrzymać to, co dotychczas mieli, ale nawet oddałby to, co im według wojennego prawa odebrał. Rozkazał, aby ich mistrz Albrecht, margrabia brandenburski, syn jego siostry, zachował wszystko, co posiadał przed wojną, a co częściowo wskutek wojny utracił lub wydawało się, że utraci, i obdarzył go zaszczytami, zamieniając tytuł wielkiego mistrza na tytuł księcia, usuwając przez to wszelki powód do buntu. Albrecht, oczekując pomocy z Niemiec, a częściowo ją otrzymawszy, najłagodniej mówiąc, różnie z królem postępował. (Mam nadzieję, że mi dostojny książę wybaczy tę konieczność rozdrapywania jego rany i że dobrze wspominać będzie wuja tak hojnego).
Na koniec nadał jemu i braciom jego, Kazimierzowi i Jerzemu, księstwo dziedziczne w linii męskiej. Czyż są większe dowody łaskawości, aniżeli przyjąć do wspólnoty i dopuścić do przyjaźni na warunkach lepszych niż poprzednio wroga, któremu nie wypadało być wrogiem, i to wroga zawziętego, dopiero co zwyciężonego, odartego z bogactwa? Czyż nie mógł podczas tej samej wojny wyniszczyć całkowicie walczących z nim wojowników niemieckich, nękanych potyczkami z naszymi lekkimi harcownikami, zmęczonych trudami, niedostatkiem, głodem, nieustannym czuwaniem, ranami? Nie chciał jednak tego uczynić. Jeńców, których pełne były wieże i lochy w Wielkopolsce i na Kujawach, zwalniał bez jakiegokolwiek okupu, zaopatrując na drogę w odzież i posiłek. Jeśli się nie mylę, otrzymał największe owoce swojej wspaniałomyślności i łaskawości. Przez tyle lat jego panowania w Prusiech [Zakonnych] Niemcy, pomimo że Krzyżacy nieustannie ich podburzali, nie podnieśli broni przeciwko Polakom nie tyle, jak sądzę, ze strachu przed siłą i powodzeniem króla, ile zwyciężeni jego dobrocią. Często bowiem ci, którzy kiedyś zostali zwyciężeni i złamani, wyruszają przeciwko zwycięzcom. Nie jest łatwo upilnować tych zwyciężonych i rozkazywać im, ustrzec, by nie przypomnieli sobie poprzedniego dobrobytu i pomyślności, i nie powrócili do dawnego usposobienia.
Nie mniejszym dowodem łaskawości Zygmunta, a może nawet większym jest to, że gdy nasza Rzeczpospolita zbudowana jest na wielkiej wolności, która gniewa i niepokoi wielu królów i monarchów, on nigdy nie usiłował łamać tej wolności, chociaż niektórzy usiłowali go do tego zmusić, a niekiedy skłaniała go do tego nieumiarkowana swawola ludzka. Zaiste ten niezmiernie dobry król wolał ustąpić wściekłości nielicznej garstki, aniżeli ująć coś z powszechnej wolności. Jeżeli niektórzy mają mu to za złe, to niech ci sami mają mu za złe także i to, iż wolał być kochanym, niż budzić strach, wolał być uważany za ojca aniżeli za władcę. Z tym wiąże się, że zawsze, o ile mógł, uspokajał współzawodnictwo i spory pomiędzy magnatami. Tyrani, dla których więcej znaczą ich korzyści niż dobro Rzeczypospolitej, zazwyczaj podsycają takie spory. W ostatnich czasach, o boleści, spory takie pomiędzy niektórymi wzmogły się bardzo, z wielką szkodą dla sprawiedliwości i dla sądownictwa wskutek bezkarności zbrodni, stanowiąc wielkie niebezpieczeństwo i zło dla Rzeczypospolitej, którą rozrywają, jak niedobrane konie rozrywają i rozszarpują wóz, gdy woźnica puszcza je albo mimo wysiłku nie zdoła utrzymać. Nie wzmogłyby się, mówię, te spory tak bardzo zgubne, gdyby starość i prawie nieustająca choroba nie udaremniły królowi zachować dawny obyczaj i dawną władzę. To by się stało, gdyby dana mu była możność zachowania, jeżeli nie we wszystkim to przynajmniej w niektórych sprawach, tej siły, którą miał w kwiecie wieku. Gdy zabrakło mu siły zmysłów, umysłu i pamięci, Rzeczpospolita wróciła do dawniejszego stanu.
Nie jego to wina, Polacy i Litwini, ale wieku. On bowiem znakomitymi swymi cnotami i sposobem rządzenia w dawnych czasach oraz pomyślnością przesłonił niemal straty czasów ostatnich, jeśli jakie były (jeżeli tylko wolicie raczej być sprawiedliwi i wdzięczni aniżeli złośliwi). Nie znajdziecie bowiem wśród śmiertelnych nikogo, kto by osiągnął same szczęśliwe losy. Nawet od najdroższych rodziców, od najłagodniejszych małżonek, od najsłodszych dziatek, jak również od sług Waszych, musicie codziennie wiele znosić, jeśli nie chcecie pozbyć się swego człowieczeństwa. Jakaż by to bowiem była niesprawiedliwość i nieludzkość, a także niegodziwość, gdyby dzieci z powodu cuchnącego oddechu czy z powodu zasmarkanego nosa, a dodam także: z powodu zaniedbania majątku, znienawidziły swego rodzica, który je zrodził, starannie wychował, zapewnił im stanowisko, zawsze odnosił się do nich z poważaniem, we wszystkim wspierał, dbał o ich zaopatrzenie, zawsze otaczał staraniem? Nie jest to zgodne z Waszym, Polacy, obyczajem ani usposobieniem.! Wy zazwyczaj zachowujecie we wdzięcznej pamięci nawet złych królów, a cóż dopiero dobrych i zasłużonych?