Na ankietę Fundacji odpowiada Alosza Awdiejew

Samo pytanie: „Jakiej świadomości historycznej Polaków potrzebują przeciwnicy Polski?” sugeruje istnienie domniemanych „przeciwników Polski”, czyli jakichś tajemniczych osób (krajów, grup społecznych), których celem życiowym jest unicestwienie tego wspaniałego kraju. Na szczęście, w naszych czasach założenie takiej „teorii spisku” nie jest zasadne, w przeszłości takie cele formułowali Wiaczesław Mołotow i Adolf Hitler, jak to się skończyło, wszyscy wiemy. Moim zdaniem, jedyną siłą społeczną i polityczną, która może w jakiś sposób zaszkodzić Polsce i jej rozwojowi, są sami Polacy, a ściślej mówiąc, ta część obywateli polskich, która, nie nadążając za tendencjami rozwoju cywilizacji europejskiej, nieco się spóźniła i odbiera współczesną Europę jako coś nieznanego, obcego, do czego nie da się rady przyzwyczaić, a nawet jako coś, co zakłóca spokojny i miły sercu świat tradycyjnych wartości narodowych. Sytuacja ta wydaje się łatwa do wytłumaczenia. Jak widzimy z historii, rozwój różnych krajów europejskich w ciągu 500 lat dochodzących do świadomości liberalno – demokratycznej był bolesny i nierównomierny, część wschodnia tego kontynentu najdłużej zachowywała świadomość postfeudalną, znajdując się pod wpływem istniejących tam układów politycznych. Dużym niepowodzeniem historycznym było dla Polski włączenie ją po wojnie do obozu tzw. socjalistycznego, który, mimo doniosłych haseł, był w istocie produktem postfeudalnym, dla którego są typowe scentralizowana władza i zależność od niej, kontrolowanej przez służby państwowe ludności. W wyniku wojny i rządów PRL dalszy rozwój demokracji był brutalnie zatrzymany.

Świadomość społeczna (imaginarium w nomenklaturze Andrzeja Ledera) jest zjawiskiem niezmiernie zachowawczym, adaptuje się do konkretnych sytuacji i odrzuca wszystko, co nowe i wcześniej nie widziane. W znanej powieści Cervantesa obłędny rycerz Don Kichot otwiera klatkę ze lwem, żeby stoczyć z nim walkę, ale lew nie ma ochoty wychodzić z klatki, ponieważ tam się urodził i nie wie, co to jest i boi się wolności. Jest to dobra metafora obrazująca istotę imaginarium społecznego – wyobrażenie bezpieczeństwa łączy się ze stałością (niezmiennością) warunków życia nawet nieznośnego, ponieważ nie ma wyobrażenia o czym lepszym, bardziej wartościowym. Pierwszą klatką, z której wyszła Polska było wywalczenie niepodległości (po I wojnie i końcu rządów PRL). I tu również widzimy bolesne przyzwyczajenie się Polaków i innych narodów do nowych, nieznanych warunków życia (można tu podać wiele udowodniających przykładów) . W tym przypadku jednak sprawa była prostsza, bo chodziło o wyzwolenie etniczne, z całym bagażem języka, kultury i historii narodu, więc każdy Polak to dobrze rozumiał, chociaż znów z bolesnymi zastrzeżeniami. Gorzej ma się sprawa z wyjściem z następnej klatki, klatki zapóźnienia cywilizacyjnego. Klatkę tę można podzielić na trzy odrębne pola: świadomość polityczna, świadomość narodowa i świadomość religijna. Moim zdaniem, obecność tych klatek w imaginarium poskiego społeczeństwa stanowi podstawową przeszkodę w rozwoju polskiej inicjatywy społecznej, a jej specyfika jest wykorzystywana przez tych, których można nazwać „przeciwnikami Polski” w celu manipulowania preferencjami Polaków  w kierunku uzyskania własnych korzyści politycznych i ekonomicznych.

Zapóźnienie na polu świadomości politycznej Polaków jest dobrze udokumentowane w pracach Pani Profesor Krystyny Skarżyńskiej, która w wyniku badań w latach 90-tych ustaliła, że ok. 30 procent Polaków, szczególnie starszego pokolenia, mają tzw. „osobowość autorytarną”. Głównymi cechami tej orientacji politycznej są przekonania o wyższości zasad „kolektywizmu” i „hierarchizmu”. Kolektywizm w tym przypadku zakłada, że człowiek, jako jednostka, nie ma żadnej wartości bez przynależności do jakiejś grupy, partii, zbioru religijnego itd. Hierarchizm to przekonanie, że w społeczeństwie nie wszyscy powinni mieć równe prawa i obowiązki, że władza powinna być można i scentralizowana, bo inaczej powstaje chaos i anarchia. Jak łatwo zrozumieć, te przekonania społeczne akceptują zależność obywatela od hierarchii społecznej i zbiorowości (kolektywu), do którego należą. W ten sposób deklaruje się ograniczenie wolności indywidualnej zarówno tych, którzy są w hierarchii społecznej od kogoś/czegoś zależni oraz i tych, którzy w tej hierarchii rządzą, ponieważ ich błogostan zależy od stopnia uległości podporządkowanych. W ciągu 500 lat swego rozwoju Europa doszła do wniosku, że tego rodzaju zależności znacznie hamują rozwój społeczny  i wprowadziła do życia dwie nowe wartości: indywidualizm i egalitaryzm, które w znacznym stopniu uwolniły obywatela od istniejących od wieków zależności, bo zagwarantowały obywatelowi niezależność od miejsca w hierarchii  i równość wobec prawa. Nie będę przypominać, że przelało się przy tym morze krwi, bo rządzący mając w ręku siłę i konserwatywna ideologię, robili wszystko, żeby zniszczyć tę liberalną zarazę. Tam, gdzie im się to nie udało, mamy społeczeństwa i państwa, gdzie demokracja stała się realnością, a poziom dobrobyty osiągnął poziom niebywały w historii ludzkości. Tam, gdzie im się to udało (Rosja, Białoruś, Kazachstan, Uzbekistan i inne) nadal mamy do czynienia ze społeczeństwami postfeudalnymi, które, mimo fasadowego naśladowania demokracji, trzymają swych obywateli w rysach zależności politycznych
i ekonomicznych. W krajach tych społeczeństwo jest podzielone na „wyższych” i „niższych” w hierarchii, a celem życiowym tych drugich jest przetrwanie. Nietolerancja do mniejszości i wywyższenie warstwy rządzącej jest naturalnym skutkiem takich układów politycznych. Moim zdaniem elementy kolektywizmu i hierarchizmu są również widoczne w Polsce, gdzie rozwój świadomości politycznej nie jest zakończony.

Świadomość polityczna jest, moim zdaniem, najważniejszym komponentem i oddziałuje również na pozostałe pola polskiego imaginarium: świadomość narodową i religijną. Jeśli chodzi o świadomość narodową, to może ona się wahać od dobrze rozumianego patriotyzmu do nieco archaicznego już szowinizmu. Dobrze to komponuje z przekonaniem o wyjątkowości narodu polskiego albo, jako twórcy wspaniałej kultury, albo narodu niedocenionego, poniżanego, który ma prawo na zadośćuczynienie ze strony ciemiężców. Powstaje problem, bo wszystkie niewątpliwe krzywdy mają już charakter historyczny, przedawniony i stają się mrzonką niemożliwą do realizacji. Ani Niemcy, ani Rosja nie są do ruszenia w kierunku wynagrodzenia krzywd historycznych, pozostaje tylko gorycz i niechęć do tych krajów i narodów. Rujnuje to możliwości owocnej współpracy ekonomicznej i kulturowej, bez której w naszych czasach dość trudno osiągnąć dobre tempo rozwoju gospodarczego. Przeszkadza również w polityce międzynarodowej, ponieważ zwiększa nieufność i niechęć współpracy.

Wreszcie, jeśli przyjrzymy się świadomości religijnej Polaków, to znów widzimy wpływ imaginarium postfeudalnego. Najcenniejszą wartością religii jest integracja, zbliżenie się wierzących wokół niezaprzeczalnych wartości moralnych. Obecnie, jak nieraz w dziejach ludzkości, mamy do czynienia  z rosnącym podziałem na „naszych” i „nie naszych”. Kościół nie ma prawa dzielić ludzi na tych, którzy mogą stać „pod Chrystusem” i tych, którzy tego prawa nie mają. Znów mamy do czynienia z ciemną strona religii, która rodzi nienawiść do tych, którzy formalnie nie należą do wspólnoty i często bez większych podstaw gloryfikuje wszystkie działania hierarchii kościelnej. Mieliśmy już w historii krwawe wojny religijne, pora się ocknąć i wrócić do sedna samej istoty wiary – zaufaniu i miłości do bliźniego. Jeśli ktoś tego nie rozumie, zamiast wiary pozostaje mu tylko zbiór rytuałów i zewnętrzny blichtr kościelny, który niewiele ma wspólnego z ratowaniem duszy.

Jestem głęboko przekonany, że Polacy są w stanie zostać prawdziwym narodem europejskim, broniącym prawa każdego człowieka, budującym nowoczesną gospodarkę i własną wspaniałą kulturę, z której osiągnięć może skorzystać każdy Europejczyk. Muszą tylko naprawdę się zastanowić, co obecnie temu przeszkadza i iść do przodu.

Alosza Awdiejew

na ankietę Fundacji odpowiada Jarosław Zadencki

Zanim postaram się odpowiedzieć na pytanie ankiety pragnę poczynić dwie uwagi, właściwie dosyć trywialne, ale żyjemy w takich czasach, że lepiej na wszelki wypadek, te zastrzeżenia czy refleksje odnotować.

Po pierwsze więc, wolność badań historycznych musi być bezwarunkowa. Nie może być tak, że wyniki badań historycznych są kryminalizowane. Podobnie publicystyka historyczna musi być dziedziną, gdzie swoboda myśli winna być nadrzędną zasadą. Jeśli ktoś uważa, że konkluzje historyczne oponenta są błędne, winien on zawsze mieć możliwość merytorycznej krytyki tych stwierdzeń. Gdy państwo penalizuje pewne poglądy historyczne, to pojawia się podejrzenie, że państwo to, nie tylko wykazuje tendencje totalitarne, sprzeczne z duchem wolności europejskiej, ale także, że państwo to, coś przed obywatelami ukrywa, a być może świadomie kłamie i oszukuje. Nie trzeba dodawać, że państwo takie nie ma jakiegokolwiek prawa (oprócz prawa przemocy) do oczekiwania lojalności ze strony ludu.

Po drugie zaś należy potraktować poważnie starą maksymę Machiavela, że fałszerzy historii należy karać równie surowo jak fałszerzy pieniędzy. Trzeba jednak przyznać, że w dzisiejszych czasach praktykowanie tej maksymy jest dosyć trudne (czyż prywatnych banków emitujących pieniądz dłużny nie nazwałby autor „Księcia” fałszerzami pieniędzy?). Pomimo wielu trudności należy jednak tępić takie formy zakłamywania historii jak fałszowanie dokumentów, niszczenie ich, powoływanie się na niepotwierdzone pogłoski i plotki, zakazy badań koniecznych dla każdej obiektywnej procedury sadowej, itp. Ponieważ historia jest bronią, należy się więc z nią bardzo ostrożnie obchodzić.

Pytanie: „Jakiej świadomości historycznej Polaków potrzebują przeciwnicy Polski”, to przede wszystkim pytanie o socjotechnikę. A więc pytanie o to, czy można tak zaprogramować świadomość zbiorową populacji, aby populacja ta sama i nie będąc tego świadoma, działała na własną szkodę. Rozumie się; jak mawiał red. Giedroyc, że takie techniki istnieją. Jedna z nich jest to tzw. technika „altruistycznej kary”. Technikę te można zilustrować następującym przykładem: poprzez zmasowany atak medialny przekonuje się ludność kraju np. europejskiego o niegodziwości ich przodków np. w epoce kolonialnej. Wynikiem tej operacji jest zgoda narodów Europy na zasiedlanie jej przez ludy kolorowe. Napływ ten powoduje dekompozycje narodów – gospodarzy, chaos ludów i anarchie, czy właściwie mówiąc anarcho-tyranię. Altruizm w stosunku do innych prowadzi wiec do ukarania swoich.

Kim są przeciwnicy Polski i jakiej świadomości historycznej Polaków życzyliby sobie? W okresie swojej historii Polska i Polacy mieli pewnie wielu nieprzyjaciół z którymi toczono wojny czy konkurowano o wpływy. Ale różne konstelacje polityczne czy geopolityczne mogą ulec zmianie i dawni nieprzyjaciele mogą stać się przyjaciółmi i na odwrót. Wyobrażam sobie więc, że przeciwnikiem Polski i Polaków są dzisiaj ci, którzy Polsce i Polakom po prostu źle życzą i starają się działać na szkodę kraju. Im Polska jest słabsza  i nikczemniejsza w oczach świata, ale również w oczach własnego narodu, tym bardziej świętują triumfy przeciwnicy naszego kraju. Narody podobnie jak ludzie potrzebuje do przeżycia pewnego poziomu serotoniny. Ludzie o niskim poziomie serotoniny, ludzie o niskim poczuciu własnej wartości często ocierają się o różnego rodzaju destrukcyjne patologie. Podobnie czynią narody. Polska upokorzona jest krajem chorym, prawie że żebraczym. Polska pewna siebie i dumna z własnego dziedzictwa, jest krajem tryskającym zdrowiem i pełnym optymizmu. Każdy naród ma swoje wzloty i upadki. Żaden też nie jest bez grzechu. Polacy nie są tu wyjątkiem. Co więcej, może jesteśmy jednym z tych nieszczęśliwych krajów, które doświadczyły w swojej historii więcej upadków niż wzlotów. Bardzo być może. Ale wzloty były i to nie byle jakie. Bez pamięci o nich obniża nam się natychmiast poziom naszej narodowej serotoniny. A to grozi destrukcyjną patologią.

Czasami można odnieść wrażenie, że przeciwnicy Polski pragną, aby świadomość historyczna Polaków prowadziła do, nazwijmy to tak, samopogardy (Jedwabne, pogrom kielecki itp), a więc do poczucia braku własnej wartości. Zamiast dzielnych rycerzy Jana III Sobieskiego broniących Europy przed inwazja muzułmańską, czy obrońców Europy w Bitwie Warszawskiej 1920 przed krwiożerczym bolszewizmem, mamy w dzisiejszej historycznej narracji meneli mordujących niewinnych. I czy historyczny naród, przekonany o tym, że składa się z meneli mordujących niewinnych może przetrwać pogardzając samym sobą? Pytanie chyba retoryczne.

Był czas, że u nas pisano historie ku pokrzepieniu serc. Ten czas juz minął i dobrze że minął. Historia ma nas czegoś uczyć a nie tylko pokrzepiać. Nie należy bać się ciemniejszych stron naszej historii. Z nich też wiele można się nauczyć. Świeci nie byliśmy i nie jesteśmy. Ale nie byliśmy też i nie jesteśmy nikczemnikami, wampirami czy pasożytami. Jesteśmy dumnym narodem europejskim znającym swoje wady, ale i przekonanym o własnej wartości. Zgoda, kiedyś Niemcy mówili o nas Polnische Wirtschaft (polska gospodarka) a Szwedzi polsk riksdag (polski sejm) i były to synonimy anarchii, bałaganu, wodolejstwa. Ale czy my nie możemy z podniesioną głową odpowiedzieć na takie dictum naszym europejskim braciom: Pamiętajcie o: Wiktorii Wiedeńskiej, Bitwie Warszawskiej, Katyniu i ruchu oporu przeciwko marksistowskiemu niewolnictwu pod nazwą: „Solidarność”. I to wszystko pod jakże polskim zawołaniem „Za wolność waszą i naszą”.  Przed kilku miesiącami słuchałem wystąpienia młodego szwedzkiego narodowca Gustwa Kasselstranda. Przemówienie swoje, dotyczące inwazji ludów trzeciego świata na Szwecję i olbrzymich problemów z jakimi się ten kraj z tego powodu boryka, zakończył parafrazą naszego hymnu: Jeszcze Szwecja nie zginęła, póki my żyjemy! Czy to nie wspaniałe, że jesteśmy my i nasza historia inspiracją dla tych dzielnych młodych Europejczyków?  Okazuje się więc, że nie dla wszystkich jesteśmy tylko żądnymi krwi menelami. Mamy też przyjaciół.

Jarosław Zadencki

na ankietę Fundacji odpowiada Andrzej Pilipiuk

Przede wszystkim nasi przeciwnicy i wrogowie (a nawet …sojusznicy!) będą dążyli do narzucenia nam swoich wizji, oraz szerzej – swojego punktu widzenia. Rozumiem „inną” optykę. Ot choćby byłem kiedyś w Audytorium Maximum UW na spotkaniu z Henrykiem Grynbergiem. Ten skądinąd przemiły człowiek powiedział wówczas, że holocaust był najważniejszym wydarzeniem, jakie rozegrało się na polskiej ziemi. Rozumiem jego stanowisko – dla Żydów faktycznie Holocaust był najważniejszy. Ale dla Polaków już niekoniecznie. Dla Żydów bracia Bielscy mogą być bohaterami – uratowali przeszło tysiąc swoich ziomków. Dla Polaków to przywódcy bandy, która – by wyżywić leśne osady – bezwzględnie rabowała okoliczne polskie, białoruskie i litewskie wioski, dokonała krwawych pogromów w Koniuchach i Ejszyszkach, a dla zapewnienia sobie bezpieczeństwa kolaborowała z sowiecką partyzantką i NKWD. Obie strony mają swoje racje. Bielscy ratowanie swoich ziomków uznali za priorytet. W imię jego realizacji rabowali, mordowali i wysługiwali się sowietom. Ale uznając nawet te racje za słuszne z ich punktu widzenia, nie możemy zapominać, że jesteśmy Polakami i dla nas słuszne jest to co wynika z naszego osądu sytuacji. Roman Dmowski napisał: „Jestem Polakiem i mam obowiązki Polskie”.

UPA mordowała Polaków na Wołyniu, bo z punktu widzenia OUN jedynie jednolitość etniczna tego terytorium dawała szanse jego utrzymania. Z ich punku widzenia wymordowanie Polaków, odcięcie AK od bazy zaopatrzeniowej i zaplecza cywilnego etc., było słuszne. AK stanowiła agendę RP, element władzy państwowej na terenie, który uważali za swój. Obecność tam polskich mieszkańców legitymizowała obecność naszej administracji i zarazem dawała nam prawo władania tą ziemią. Dlatego postanowili Polaków wymordować i wygnać. Możemy to zrozumieć na zimno, jednak nie możemy w imię stosunków dobrosąsiedzkich z Ukrainą uznać słuszności tych mordów! Nie możemy pozwolić, by narzucono nam poglądy zbieżne z obcą racją stanu, a wrogie naszej racji stanu. Niemcy podnoszą problem wypędzeń ludności niemieckiej, śląskiej i mazurskiej z terenu Ziem Odzyskanych. Wiadomo – była to tragedia. Zatopienie Steubena, Goi i Wilhelma Gustloffa było ohydną zbrodnią wojenną – jednak nie możemy pozwolić by Niemcy narzucili nam wizję siebie jako ofiar. Uchodźcy, którzy zginęli lub zostali wygnani to przedstawiciele narodu, który w demokratycznych wyborach wybrał „partię wojny” i niemal do ostatka wierzył w słuszność wizji Hitlera! Oraz wspierał tę wizję dobrowolnie wykręcając klamki, byle tylko nie zabrakło mosiądzu na zapalniki pocisków. Niemcy byli sprawcami tej wojny. Tak samo winni są ci którzy na ochotnika wstępowali do Wermachtu jak i kobiety dziergające swetry dla żołnierzy służących na froncie wschodnim. W Niemczech nie było praktycznie poważniejszej opozycji. „Sprzysiężenie Białej Róży” którym nakręcono piękny film liczyło kilkoro członków, a jego działalność ograniczała się do rzucania ulotek. Za ofiary w drodze wyjątku możemy uznać co najwyżej niemieckie dzieci do lat dwunastu (pobór do Hitlerjugend był przymusowy). Musimy pamiętać, kim byli sprawcy, kim byli kaci, kim były ofiary. Nie możemy mieszać jednych z drugimi. Optymalny dla przeciwników Polski jest stan braku jakiejkolwiek świadomości historycznej Polaków. Brak świadomości jest dla nich nawet cenniejszy niż sytuacja, w której przyjmujemy ich wizje historii. Znajomość faktów może pobudzić zainteresowanie, skłonić do samodzielnych poszukiwań. Zatem – precz z faktami. Oczywiście całkowicie nie da się tego wyrugować. Można jednak perfidnie skupić uwagę na faktach ważnych ale nielicznych. Niech się Polacy cieszą, że wygrali pod Grunwaldem i Oliwą. Niech świętują te rocznice jak najhuczniej. Huczne obchody Grunwaldu zepchną w cień inne rocznice. Paradoksalnie z punktu widzenia wroga warto też podsycać pamięć martyrologii. Niech Polacy pamiętają, że Niemcy zapędzili ich dziadków do obozów koncentracyjnych i wytruli gazem. Niech rozpamiętują klęskę Września ’39, niech mają świadomość, że byli pięć lat pod niemieckim butem. I niech czytają o tym, że Powstanie Warszawskie było totalną katastrofą. To ich nauczy pokory. Z punktu widzenia Rosji korzystne są uroczyste obchody mordu w Katyniu. Rosjanie nas za to przeprosili, jeśli zajdzie konieczność, przeproszą jeszcze dziesięć razy. Te przeprosiny mogą być nawet zupełnie szczere. Ale znowu – skupienie uwagi na Katyniu odwraca uwagę od faktu że kilka razy solidnie im „wklepaliśmy”. Uroczystości katyńskie przyćmią pamięć bohaterskiej obrony Grodna.

Najkorzystniejsza więc dla przeciwników Polski świadomość Polaków to taka, która wypełniona jest pamięcią martyrologii i poczuciem winy.

Andrzej Pilipiuk

na ankietę Fundacji odpowiada prof. Kazimierz Dadak

Tylko prawda o naszej historii może zapewnić Polsce niepodległość

Prawdziwy przekaz naszej historii jest kluczem do utrzymania przez Polskę niezależności, natomiast jej fałszywy opis to marzenie przeciwników polskiej racji stanu. Fałszywe ujęcie historii Polski – celem uproszczenia analizy używamy tu skrajnych i przejaskrawionych sytuacji – prowadzi do przyjęcia jednej z dwu postaw:

1. Nasza tradycja i kultura dowodzą, że Polacy stanowią naród niezdolny do samodzielnego i suwerennego bytu i z tego powodu muszą być podlegli jakiemuś większemu, sprawnie zarządzanemu organizmowi państwowemu (na przykład dla Konserwatystów Krakowskich takim organizmem było cesarstwo Austro-Węgierskie, a dziś dla części elity jest nim Unia Europejska),
2. Jesteśmy wielkim narodem, którego działalność ma decydujący wpływ na losy Europy, jeśli nie świata (postawa przyjęta przez niektórych przedstawicieli skrajnych nacjonalistów, spotykana zresztą nie tylko u nich, na przykład kilka lat temu na łamach czołowego tygodnika znany publicysta snuł rozważania o przyszłej Polsce od „morza do morza”).

Podkreślmy jeszcze raz, są to przykłady skrajne, zaś w praktyce, jak zawsze w przypadku posługiwania się ogólnymi, uproszczonymi modelami, mamy do czynienia z różnymi odcieniami powyższych postaw, aczkolwiek w trakcie ostatniej dekady niektórzy wysoko postawieni politycy znakomicie wpasowywali się w te skrajne przypadki. Powyższe punkty widzenia Polski i Polaków są utrwalane nie tylko przez rodzimych autorów, ale także przez zagranicę i właśnie tą ostatnią kwestią tutaj się zajmiemy.

Pierwszy pogląd, w skrajnej formie, aczkolwiek w żadnym przypadku nie ma tu mowy o przejaskrawieniu, był promowany w drodze zaliczenia Polaków do kategorii „Untermensch” i z tego powodu naszym przeznaczeniem miało być służenie osobom zaliczonym do „Herrenvolk”. Tak oczywiste kłamstwo nie może być skuteczne we wpajaniu Polakom potrzeby pożegnania się z własną kulturą, a może nawet i językiem, a zatem z koniecznością wtopienia się w bliżej nieokreśloną „europejskość” i dlatego nikt już się do tego argumentu nie odwołuje, aczkolwiek mniej kłujące w oczy przejawy tego poglądu, jak na przykład „Polnische Wirtschaft”, nadal funkcjonują w świadomości niektórych ludzi i to nawet za oceanem. Na przykład, ten pogląd miał odbicie w do niedawna powszechnie opowiadanych „Polish jokes”, ma też odzwierciedlenie w często wyrażanych zachwytach na temat polskich robotników przy jednoczesnym pomijaniu wkładu licznych wykształconych w Polsce, a pracujących na Zachodzie naukowcach, inżynierach, czy lekarzach.

Wpędzanie Polaków w kompleksy jest właśnie doskonałym sposobem utrwalania postawy całkowitej uległości w stosunku do Zachodu, wpajanej w przeszłości także przez własne elity (na przykład wspomniani Stańczycy), a dziś szeroko promowanej w mediach przez tak zwany „główny nurt”. Niemniej, najbardziej skuteczną formą utrwalania poczucia niższości jest po prostu przemilczanie polskiego wkładu w światowe osiągnięcia. Klasycznym tego przykładem jest pomijanie wkładu polskich łamaczy szyfrów w rozszyfrowanie niemieckiej Enigmy. W sierpniu 1939 r. kod i model samej maszyny szyfrującej zostały przekazane wywiadowi brytyjskiemu, ale brytyjskie oficjalne źródła co najwyżej mimochodem wspominają o tym wydarzeniu. Przyjrzyjmy się zatem kilku przypadkom, w których rozszyfrowane tajne niemieckie wiadomości odegrały ogromną rolę.

Bitwa pod Kurskiem przypieczętowała niemiecką klęskę na froncie wschodnim, w jej wyniku Niemcy ponieśli kolejne wielkie straty i na trwale utracili inicjatywę. To zwycięstwo było możliwe przede wszystkim dzięki temu, że wywiad brytyjski przekazywał Rosjanom informacje na temat przygotowań do tej ofensywy. Ta szczegółowa wiedza – włącznie z kierunkami głównego natarcia – pochodziła z rozszyfrowanych depesz przesyłanych przez niemieckie dowództwo drogą radiową za pomocą Enigmy. Rosjanie nie całkiem ufali sojusznikom, ale podwójny agent, John Cairncross, który pracował w siedzibie wywiadu radiowego (GC&CS – Rządowa Szkoła Kodów i Szyfrów) w Bletchley Park dostarczał Sowietom oryginały niemieckich depesz i tym samy potwierdził informacje uzyskiwane od angielskich czynników rządowych. Dzięki temu, na linii spodziewanego ataku Rosjanie zdołali zbudować linię obrony na głębokość dochodzącą do 300 km. Co więcej, w obliczu pierwszych oznak natarcia Rosjanie powitali będące już na wysuniętych pozycjach dywizje pancerne Wehrmachtu nawałą ogniową. Natarcie niemieckie załamało się już po 10 dniach. Dzięki informacjom uzyskanym poprzez złamanie szyfrów Enigmy Niemcy przegrali tę bitwę zanim ona się zaczęła.

Rok 1943 był także przełomowy w bitwie o kontrolę nad Północnym Atlantykiem, niesłychanie ważną drogą morską, którą płynęły wojska i dostawy sprzętu z USA do Wlk. Brytanii. Niemcy paraliżowali ten szlak przy pomocy łodzi podwodnych, ale w 1943 r. liczba zatopionych U-bootów wzrosła lawinowo. W całym roku 1942 Kriegsmarine straciła 87 okrętów podwodnych, a w 1943 aż 244, z czego w samym maju 41. Ponownie, było to możliwe dzięki szybkiemu rozszyfrowywaniu depesz radiowych. W maju 1941 r. Brytyjczykom udało się przejąć z uszkodzonego U-boota nienaruszony egzemplarz Enigmy, dzięki czemu na tym odcinku szybko zaczęli odnosić ogromne sukcesy, ponieważ Niemcy używali różnych wersji Enigmy na różnych frontach i w poszczególnych rodzajach broni.

Dowództwo niemieckiej floty, zarówno admirał Erich Raeder jak i Karl Dönitz przejawiali biurokratyczne zamiłowania, skutkiem czego dowódcy U-bootów mieli obowiązek meldowania codziennie swych pozycji drogą radiową. Brytyjczycy rozszyfrowywali te depesze w ciągu 24 godzin i dokładne namiary U-bootów przesyłali Amerykanom, którzy już wówczas mieli zminiaturyzowane radary montowane w samolotach. Dzięki bieżącym informacjom amerykańskie lotnictwo nie musiało przeczesywać bezmiarów Atlantyku, tylko stosunkowo ograniczone akweny. Co więcej, ich zadanie było uproszczone, ponieważ do końca 1943 r. U-booty nie były wyposażone w chrapy, urządzenie przypominające ruchomy komin, za pomocą którego można doprowadzać powietrze do silnika spalinowego podczas gdy okręt płynie zanurzony na głębokości peryskopowej. Bez chrap, U-boot musiał albo płynąć na powierzchni, albo płyną pod wodą posługując się silnikiem elektrycznym. To drugie jednak bardzo ograniczało prędkość i zasięg. Ponieważ U-booty nie posiadały chrap, niezwykle dużo czasu spędzały płynąc na powierzchni, co niesłychanie ułatwiało ich namierzenie za pomocą radaru. O znaczeniu Enigmy daje pojęcie także niemiecka kontrofensywa podjęta w Ardenach (grudzień 1944 i styczeń 1945 r.). Dogorywające Niemcy zdołały zupełnie zaskoczyć Aliantów, ponieważ podczas przygotowań do tej operacji nie posługiwali się depeszami radiowymi szyfrowanymi za pomocą Enigmy. W trakcie tej bitwy, w końcu przegranej przez Niemcy, Amerykanie ponieśli nadzwyczaj ciężkie straty w ludziach i sprzęcie, porównywalne tylko do tych zanotowanych podczas lądowania w Normandii.

Sprawie Enigmy poświęcamy tyle czasu, ponieważ z jednej strony ukazuje ona wagę tej sprawy – można bez przesady powiedzieć, że zdolność Aliantów do rozszyfrowywania niemieckich depesz wydatnie skróciła czas trwania wojny i tym samy oszczędziła setki tysięcy sojuszniczych ofiar, a z drugiej ukazuje to, że nasz wkład był cząstkowy choćby z tego powodu, że Niemcy nieustannie doskonalili Enigmę, więc maszyna przekazana Wlk. Brytanii w 1939 r. nie była tą samą, której używano do czytania niemieckich depesz w roku 1943. Ogólnie rzecz biorąc, na ostateczny sukces złożyło się wiele różnych czynników, włącznie, na przykład, z niemieckimi zamiłowaniami do dokładnej sprawozdawczości. Mówiąc inaczej, jesteśmy w stanie wnieść istotny wkład, w tym przypadku w zwycięstwo wojskowe, co nie znaczy, że w pojedynkę decydujemy o losach świata, co przybliża nas do drugiej strony interesującego nas medalu.

„Osiemnasta decydująca bitwa w dziejach świata”, tak Edgar Vincent, Pierwszy Wicehrabia D’Abernon określił Bitwę Warszawską z roku 1920. Bez wątpienia, było to wielkie zwycięstwo, tryumf, który przypuszczalnie procentuje po dziś dzień, ponieważ gdyby nie on, to najprawdopodobniej nasze obecne granice byłyby szczuplejsze, co jednak nie znaczy, że bitwa ta decydowała o losach świata, czy nawet tylko Europy. Ona zadecydowała o naszych losach, ponieważ już w roku 1920 slogan „Na Zachód po trupie Polski” nie był aktualny – w Niemczech zapał rewolucyjny zupełnie wygasł, a ściślej mówiąc został całkowicie zduszony już ponad rok wcześniej i Republika Weimarska sprawnie działa. Licząca około miliona żołnierzy armia marszałka Tuchaczewskiego nie mogła się równać zaprawionej w czteroletnich bojach armii niemieckiej. Owszem armia ta była demobilizowana, ale w 1920 r. wielu byłych oficerów i żołnierzy nadal działo w ramach Freikorps. Nawet jeśli jakimś cudem Bolszewikom udałoby się podbić Niemcy, to dalej była Francja z największą armią lądową świata.

Lenin mógł marzyć o podboju Europy wiosną roku 1919, ale już nie latem roku 1920. Doskonale o tym świadczy to, że w sierpniu 1920 r. gdy Bolszewicy podchodzili pod Warszawę i gdy rozpoczynały się polsko-sowieckie rokowania pokojowe, propozycje rosyjskie zakładały istnienie państwa polskiego, tyle, że z linią Curzona jako granicą wschodnią i słabiutką, symboliczną armią. Powtórzmy, Bitwa Warszawska i potem Operacja Niemeńska miały decydujący wpływ na polskie granice wschodnie (a także pośrednio zachodnie, ponieważ bez tych sukcesów najprawdopodobniej nie byłoby III Postania Śląskiego i tym samym Katowice pozostałaby w granicach Niemiec), ale nie uratowały Europy przed zalewem Bolszewickim. Rodzący się dopiero ZSRR nie mógł pokusić się o uczynienie z Polski kolejnej republiki radzieckiej – nawet zwycięski Stalin nie odważył się tego zrobić w 1945 r. a tym bardziej o podboju Zachodu. Dodajmy, że latem 1920 r. jeszcze działały duże siły Białych na Krymie i przyległych terytoriach. Bolszewicy również nie opanowali jeszcze wschodniej Syberii z Czitą i Władywostokiem.

Zwycięska wojna z Bolszewikami i wynikające z tego różne wypowiedzi, na czele z przytoczoną już pracą E. V. D’Abernon’a, dały Polakom poczucie wielkiej siły, nabraliśmy poczucia, że jesteśmy mocarstwem, podczas gdy podstawy naszego niepodległego bytu były bardzo kruche i należało cały wysiłek skupić na ich wzmacnianiu, szczególnie unowocześnieniu gospodarki. Tymczasem, marzyło się nam mocarstwo, mieliśmy nawet ambicje posiadania kolonii. Cały ten piękny obraz runął jak domek z kart we wrześniu roku 1939. Nie jest tu miejsce i czas na spekulacje, czy mogło być inaczej, podobnie jak nie jest tu miejsce i czas na porównania z tym jak wypadli inni, znacznie od nas mocniejsi, ponieważ w polityce odnosi się sukcesy nie „równając w dół”, ale w górę, niemniej, niezaprzeczalnym faktem jest to, że nasza linia obrony została rozerwana po trzech dniach walk, niemieckie czołgi stanęły na przedpolach Warszawy w ósmym dniu zmagań, a następnego doszły aż do Placu Narutowicza. Za ułudę mocarstwowości zapłaciliśmy niewolą liczącą w sumie dokładnie pół wieku, najpierw nazistowską, potem komunistyczną. Dobrze jest mieć w pamięci ten fakt, gdy dziś rozmawiamy o przyszłości i polityce.

Lord D’Abernon nie był i nie jest odosobniony w budowaniu mitu o naszej wielkości. Dokładnie dwa lata temu Przywódca Wolnego Świata to nam powiedział:
Dla Amerykanów Polska zawsze była symbolem nadziei – od zarania dziejów naszego narodu. Polscy bohaterowie i amerykańscy patrioci walczyli ramię w ramię w trakcie naszej wojny o niepodległość oraz w wielu późniejszych wojnach. Nasi żołnierze nadal dziś służą w Afganistanie i Iraku, zwalczając wrogów wszelkiej cywilizacji.
Ameryka nigdy nie zrezygnowała z wolności i niepodległości jako prawa i przeznaczenia polskiego narodu — i nigdy nie zrezygnujemy. Oba nasze kraje łączy szczególna więź, u podstaw której leżą wyjątkowe dzieje i charakter narodu. Tego rodzaju wspólnota występuje tylko między ludźmi, którzy walczyli, przelewali krew i umierali za wolność.
Dalej ciągnął:
Jestem tu więc dzisiaj nie tylko po to, by odwiedzić starego sojusznika, ale by wskazać go jako przykład dla innych, którzy zabiegają o wolność i którzy pragną znaleźć odwagę i wolę do obrony naszej cywilizacji.
W końcu padły poniższe słowa:
Pod podwójną okupacją naród polski przeżył nieopisaną gehennę: zbrodnię katyńską, Holokaust, warszawskie Getto i Powstanie w Getcie, zniszczenie pięknej stolicy i zagładę prawie jednej piątej ludności.
Kwitnąca żydowska społeczność – najliczebniejsza w Europie – została zredukowana niemal do zera w wyniku systematycznych nazistowskich mordów na żydowskich obywatelach Polski, a brutalna okupacja pochłonęła niezliczone ofiary.
Część elity słuchając tych słów wpadła w zachwyt nie bacząc na to, że co innego są okolicznościowe przemówienia, a co innego wykute w długich i uciążliwych negocjacjach umowy międzynarodowe, najlepiej podtrzymywane własną siłą.

Ów entuzjazm był o tyle dziwny, że z tym braterstwem broni, sojuszem i wspólnymi więziami w przeszłości różnie bywało. O ile takie zjawiska jak Jałta i Poczdam można próbować tłumaczyć faktem, że cała Polska była opanowana przez Armię Czerwoną i tylko wojna amerykańsko-sowiecka mogła ten stan rzeczy zmienić – aczkolwiek, na przykład, w tym samym czasie bez jednego wystrzału Stalin wycofał swe wojska z Czechosłowacji – o tyle mało znanym faktem jest to, że 3 września 1939 r. USA ogłosiły neutralność. Kilka godzin wcześniej Francja i Wlk. Brytania wypowiedziały wojnę Niemcom hitlerowskim i reakcją USA na to było ogłoszenie neutralności. W Londynie i Paryżu na pewno pamiętano, że Ententa wyszła zwycięska z I Wojny Światowej dzięki pomocy USA, a 3 września 1939 r. przywódcy Francji i Anglii usłyszeli, że tym razem na tę pomoc liczyć nie mogą. W tamtej chwili toczyliśmy nierówny bój na śmierć i życie. Bój ten zdeterminował los Polski na kolejne 50 lat i dla Warszawy bardziej pomocne byłoby milczenie, niż ogłoszenie neutralności.

Trudno jest powiedzieć, byśmy byli specjalnym pupilem Ameryki w innych istotnych dla nas chwilach. W styczniu 1918 r. prezydent Wilson ogłosił słynne Czternaście Punktów, z których 13-ty postulował stworzenie państwa polskiego na obszarach zamieszkałych przez ludność „bezsprzecznie” polską i z wolnym dostępem do morza, nie mniej, nie ma śladu, żeby podczas konferencji pokojowej w Wersalu USA stanowczo domagały się przyznania Polsce Gdańska, czy też aktywnie wspierały nas w innych istotnych dla nas sprawach. Warto podkreślić, że Polska jako kraj, który uzyskał (Polacy by powiedzieli odzyskał) terytoria od Niemiec, została obciążona odszkodowaniami nałożonymi na Niemcy w 1919 r.

Podobnie, w ostatnich czasach, dokonaliśmy ogromnego wysiłku celem obalenia komunizmu. Nieustannie byliśmy cierniem w sowieckim boku, zaś powstanie NSZZ „Solidarnoś
” zadało komunizmowi śmiertelny ideologiczny cios, ujawniło fałsz najważniejszego filaru, na którym opierała się komunistyczna władza, że „partia jest przewodnią siłą klasy robotniczej” – ogólnie rzecz biorąc trudno jest przecenić polski wkład w upadek ZSRR – ale po roku 1989 nie uzyskaliśmy od USA żadnej wydatnej pomocy gospodarczej. Po II Wojnie Światowej pokonanym Niemcom przyznano ogromne kredyty w ramach planu Marshalla, Polskę nic takiego nie spotkało po roku 1989. Warto nadmienić, że w wyniku rozpadu Sowietów USA uzyskały, jak to się za oceanem mówiło „dywidendę” w postaci idącego w setki miliardów dolarów zmniejszenia wydatków na zbrojenia. W USA często używa się zwrotu, there ain’t no such thing as a free lunch, co znaczy: nic nie ma za darmo i trudno byłoby dopatrzyć się w stosunkach amerykańsko-polskich zaprzeczenia tej maksymy.