Tylko prawda o naszej historii może zapewnić Polsce niepodległość
Prawdziwy przekaz naszej historii jest kluczem do utrzymania przez Polskę niezależności, natomiast jej fałszywy opis to marzenie przeciwników polskiej racji stanu. Fałszywe ujęcie historii Polski – celem uproszczenia analizy używamy tu skrajnych i przejaskrawionych sytuacji – prowadzi do przyjęcia jednej z dwu postaw:
1. Nasza tradycja i kultura dowodzą, że Polacy stanowią naród niezdolny do samodzielnego i suwerennego bytu i z tego powodu muszą być podlegli jakiemuś większemu, sprawnie zarządzanemu organizmowi państwowemu (na przykład dla Konserwatystów Krakowskich takim organizmem było cesarstwo Austro-Węgierskie, a dziś dla części elity jest nim Unia Europejska),
2. Jesteśmy wielkim narodem, którego działalność ma decydujący wpływ na losy Europy, jeśli nie świata (postawa przyjęta przez niektórych przedstawicieli skrajnych nacjonalistów, spotykana zresztą nie tylko u nich, na przykład kilka lat temu na łamach czołowego tygodnika znany publicysta snuł rozważania o przyszłej Polsce od „morza do morza”).
Podkreślmy jeszcze raz, są to przykłady skrajne, zaś w praktyce, jak zawsze w przypadku posługiwania się ogólnymi, uproszczonymi modelami, mamy do czynienia z różnymi odcieniami powyższych postaw, aczkolwiek w trakcie ostatniej dekady niektórzy wysoko postawieni politycy znakomicie wpasowywali się w te skrajne przypadki. Powyższe punkty widzenia Polski i Polaków są utrwalane nie tylko przez rodzimych autorów, ale także przez zagranicę i właśnie tą ostatnią kwestią tutaj się zajmiemy.
Pierwszy pogląd, w skrajnej formie, aczkolwiek w żadnym przypadku nie ma tu mowy o przejaskrawieniu, był promowany w drodze zaliczenia Polaków do kategorii „Untermensch” i z tego powodu naszym przeznaczeniem miało być służenie osobom zaliczonym do „Herrenvolk”. Tak oczywiste kłamstwo nie może być skuteczne we wpajaniu Polakom potrzeby pożegnania się z własną kulturą, a może nawet i językiem, a zatem z koniecznością wtopienia się w bliżej nieokreśloną „europejskość” i dlatego nikt już się do tego argumentu nie odwołuje, aczkolwiek mniej kłujące w oczy przejawy tego poglądu, jak na przykład „Polnische Wirtschaft”, nadal funkcjonują w świadomości niektórych ludzi i to nawet za oceanem. Na przykład, ten pogląd miał odbicie w do niedawna powszechnie opowiadanych „Polish jokes”, ma też odzwierciedlenie w często wyrażanych zachwytach na temat polskich robotników przy jednoczesnym pomijaniu wkładu licznych wykształconych w Polsce, a pracujących na Zachodzie naukowcach, inżynierach, czy lekarzach.
Wpędzanie Polaków w kompleksy jest właśnie doskonałym sposobem utrwalania postawy całkowitej uległości w stosunku do Zachodu, wpajanej w przeszłości także przez własne elity (na przykład wspomniani Stańczycy), a dziś szeroko promowanej w mediach przez tak zwany „główny nurt”. Niemniej, najbardziej skuteczną formą utrwalania poczucia niższości jest po prostu przemilczanie polskiego wkładu w światowe osiągnięcia. Klasycznym tego przykładem jest pomijanie wkładu polskich łamaczy szyfrów w rozszyfrowanie niemieckiej Enigmy. W sierpniu 1939 r. kod i model samej maszyny szyfrującej zostały przekazane wywiadowi brytyjskiemu, ale brytyjskie oficjalne źródła co najwyżej mimochodem wspominają o tym wydarzeniu. Przyjrzyjmy się zatem kilku przypadkom, w których rozszyfrowane tajne niemieckie wiadomości odegrały ogromną rolę.
Bitwa pod Kurskiem przypieczętowała niemiecką klęskę na froncie wschodnim, w jej wyniku Niemcy ponieśli kolejne wielkie straty i na trwale utracili inicjatywę. To zwycięstwo było możliwe przede wszystkim dzięki temu, że wywiad brytyjski przekazywał Rosjanom informacje na temat przygotowań do tej ofensywy. Ta szczegółowa wiedza – włącznie z kierunkami głównego natarcia – pochodziła z rozszyfrowanych depesz przesyłanych przez niemieckie dowództwo drogą radiową za pomocą Enigmy. Rosjanie nie całkiem ufali sojusznikom, ale podwójny agent, John Cairncross, który pracował w siedzibie wywiadu radiowego (GC&CS – Rządowa Szkoła Kodów i Szyfrów) w Bletchley Park dostarczał Sowietom oryginały niemieckich depesz i tym samy potwierdził informacje uzyskiwane od angielskich czynników rządowych. Dzięki temu, na linii spodziewanego ataku Rosjanie zdołali zbudować linię obrony na głębokość dochodzącą do 300 km. Co więcej, w obliczu pierwszych oznak natarcia Rosjanie powitali będące już na wysuniętych pozycjach dywizje pancerne Wehrmachtu nawałą ogniową. Natarcie niemieckie załamało się już po 10 dniach. Dzięki informacjom uzyskanym poprzez złamanie szyfrów Enigmy Niemcy przegrali tę bitwę zanim ona się zaczęła.
Rok 1943 był także przełomowy w bitwie o kontrolę nad Północnym Atlantykiem, niesłychanie ważną drogą morską, którą płynęły wojska i dostawy sprzętu z USA do Wlk. Brytanii. Niemcy paraliżowali ten szlak przy pomocy łodzi podwodnych, ale w 1943 r. liczba zatopionych U-bootów wzrosła lawinowo. W całym roku 1942 Kriegsmarine straciła 87 okrętów podwodnych, a w 1943 aż 244, z czego w samym maju 41. Ponownie, było to możliwe dzięki szybkiemu rozszyfrowywaniu depesz radiowych. W maju 1941 r. Brytyjczykom udało się przejąć z uszkodzonego U-boota nienaruszony egzemplarz Enigmy, dzięki czemu na tym odcinku szybko zaczęli odnosić ogromne sukcesy, ponieważ Niemcy używali różnych wersji Enigmy na różnych frontach i w poszczególnych rodzajach broni.
Dowództwo niemieckiej floty, zarówno admirał Erich Raeder jak i Karl Dönitz przejawiali biurokratyczne zamiłowania, skutkiem czego dowódcy U-bootów mieli obowiązek meldowania codziennie swych pozycji drogą radiową. Brytyjczycy rozszyfrowywali te depesze w ciągu 24 godzin i dokładne namiary U-bootów przesyłali Amerykanom, którzy już wówczas mieli zminiaturyzowane radary montowane w samolotach. Dzięki bieżącym informacjom amerykańskie lotnictwo nie musiało przeczesywać bezmiarów Atlantyku, tylko stosunkowo ograniczone akweny. Co więcej, ich zadanie było uproszczone, ponieważ do końca 1943 r. U-booty nie były wyposażone w chrapy, urządzenie przypominające ruchomy komin, za pomocą którego można doprowadzać powietrze do silnika spalinowego podczas gdy okręt płynie zanurzony na głębokości peryskopowej. Bez chrap, U-boot musiał albo płynąć na powierzchni, albo płyną pod wodą posługując się silnikiem elektrycznym. To drugie jednak bardzo ograniczało prędkość i zasięg. Ponieważ U-booty nie posiadały chrap, niezwykle dużo czasu spędzały płynąc na powierzchni, co niesłychanie ułatwiało ich namierzenie za pomocą radaru. O znaczeniu Enigmy daje pojęcie także niemiecka kontrofensywa podjęta w Ardenach (grudzień 1944 i styczeń 1945 r.). Dogorywające Niemcy zdołały zupełnie zaskoczyć Aliantów, ponieważ podczas przygotowań do tej operacji nie posługiwali się depeszami radiowymi szyfrowanymi za pomocą Enigmy. W trakcie tej bitwy, w końcu przegranej przez Niemcy, Amerykanie ponieśli nadzwyczaj ciężkie straty w ludziach i sprzęcie, porównywalne tylko do tych zanotowanych podczas lądowania w Normandii.
Sprawie Enigmy poświęcamy tyle czasu, ponieważ z jednej strony ukazuje ona wagę tej sprawy – można bez przesady powiedzieć, że zdolność Aliantów do rozszyfrowywania niemieckich depesz wydatnie skróciła czas trwania wojny i tym samy oszczędziła setki tysięcy sojuszniczych ofiar, a z drugiej ukazuje to, że nasz wkład był cząstkowy choćby z tego powodu, że Niemcy nieustannie doskonalili Enigmę, więc maszyna przekazana Wlk. Brytanii w 1939 r. nie była tą samą, której używano do czytania niemieckich depesz w roku 1943. Ogólnie rzecz biorąc, na ostateczny sukces złożyło się wiele różnych czynników, włącznie, na przykład, z niemieckimi zamiłowaniami do dokładnej sprawozdawczości. Mówiąc inaczej, jesteśmy w stanie wnieść istotny wkład, w tym przypadku w zwycięstwo wojskowe, co nie znaczy, że w pojedynkę decydujemy o losach świata, co przybliża nas do drugiej strony interesującego nas medalu.
„Osiemnasta decydująca bitwa w dziejach świata”, tak Edgar Vincent, Pierwszy Wicehrabia D’Abernon określił Bitwę Warszawską z roku 1920. Bez wątpienia, było to wielkie zwycięstwo, tryumf, który przypuszczalnie procentuje po dziś dzień, ponieważ gdyby nie on, to najprawdopodobniej nasze obecne granice byłyby szczuplejsze, co jednak nie znaczy, że bitwa ta decydowała o losach świata, czy nawet tylko Europy. Ona zadecydowała o naszych losach, ponieważ już w roku 1920 slogan „Na Zachód po trupie Polski” nie był aktualny – w Niemczech zapał rewolucyjny zupełnie wygasł, a ściślej mówiąc został całkowicie zduszony już ponad rok wcześniej i Republika Weimarska sprawnie działa. Licząca około miliona żołnierzy armia marszałka Tuchaczewskiego nie mogła się równać zaprawionej w czteroletnich bojach armii niemieckiej. Owszem armia ta była demobilizowana, ale w 1920 r. wielu byłych oficerów i żołnierzy nadal działo w ramach Freikorps. Nawet jeśli jakimś cudem Bolszewikom udałoby się podbić Niemcy, to dalej była Francja z największą armią lądową świata.
Lenin mógł marzyć o podboju Europy wiosną roku 1919, ale już nie latem roku 1920. Doskonale o tym świadczy to, że w sierpniu 1920 r. gdy Bolszewicy podchodzili pod Warszawę i gdy rozpoczynały się polsko-sowieckie rokowania pokojowe, propozycje rosyjskie zakładały istnienie państwa polskiego, tyle, że z linią Curzona jako granicą wschodnią i słabiutką, symboliczną armią. Powtórzmy, Bitwa Warszawska i potem Operacja Niemeńska miały decydujący wpływ na polskie granice wschodnie (a także pośrednio zachodnie, ponieważ bez tych sukcesów najprawdopodobniej nie byłoby III Postania Śląskiego i tym samym Katowice pozostałaby w granicach Niemiec), ale nie uratowały Europy przed zalewem Bolszewickim. Rodzący się dopiero ZSRR nie mógł pokusić się o uczynienie z Polski kolejnej republiki radzieckiej – nawet zwycięski Stalin nie odważył się tego zrobić w 1945 r. a tym bardziej o podboju Zachodu. Dodajmy, że latem 1920 r. jeszcze działały duże siły Białych na Krymie i przyległych terytoriach. Bolszewicy również nie opanowali jeszcze wschodniej Syberii z Czitą i Władywostokiem.
Zwycięska wojna z Bolszewikami i wynikające z tego różne wypowiedzi, na czele z przytoczoną już pracą E. V. D’Abernon’a, dały Polakom poczucie wielkiej siły, nabraliśmy poczucia, że jesteśmy mocarstwem, podczas gdy podstawy naszego niepodległego bytu były bardzo kruche i należało cały wysiłek skupić na ich wzmacnianiu, szczególnie unowocześnieniu gospodarki. Tymczasem, marzyło się nam mocarstwo, mieliśmy nawet ambicje posiadania kolonii. Cały ten piękny obraz runął jak domek z kart we wrześniu roku 1939. Nie jest tu miejsce i czas na spekulacje, czy mogło być inaczej, podobnie jak nie jest tu miejsce i czas na porównania z tym jak wypadli inni, znacznie od nas mocniejsi, ponieważ w polityce odnosi się sukcesy nie „równając w dół”, ale w górę, niemniej, niezaprzeczalnym faktem jest to, że nasza linia obrony została rozerwana po trzech dniach walk, niemieckie czołgi stanęły na przedpolach Warszawy w ósmym dniu zmagań, a następnego doszły aż do Placu Narutowicza. Za ułudę mocarstwowości zapłaciliśmy niewolą liczącą w sumie dokładnie pół wieku, najpierw nazistowską, potem komunistyczną. Dobrze jest mieć w pamięci ten fakt, gdy dziś rozmawiamy o przyszłości i polityce.
Lord D’Abernon nie był i nie jest odosobniony w budowaniu mitu o naszej wielkości. Dokładnie dwa lata temu Przywódca Wolnego Świata to nam powiedział:
Dla Amerykanów Polska zawsze była symbolem nadziei – od zarania dziejów naszego narodu. Polscy bohaterowie i amerykańscy patrioci walczyli ramię w ramię w trakcie naszej wojny o niepodległość oraz w wielu późniejszych wojnach. Nasi żołnierze nadal dziś służą w Afganistanie i Iraku, zwalczając wrogów wszelkiej cywilizacji.
Ameryka nigdy nie zrezygnowała z wolności i niepodległości jako prawa i przeznaczenia polskiego narodu — i nigdy nie zrezygnujemy. Oba nasze kraje łączy szczególna więź, u podstaw której leżą wyjątkowe dzieje i charakter narodu. Tego rodzaju wspólnota występuje tylko między ludźmi, którzy walczyli, przelewali krew i umierali za wolność.
Dalej ciągnął:
Jestem tu więc dzisiaj nie tylko po to, by odwiedzić starego sojusznika, ale by wskazać go jako przykład dla innych, którzy zabiegają o wolność i którzy pragną znaleźć odwagę i wolę do obrony naszej cywilizacji.
W końcu padły poniższe słowa:
Pod podwójną okupacją naród polski przeżył nieopisaną gehennę: zbrodnię katyńską, Holokaust, warszawskie Getto i Powstanie w Getcie, zniszczenie pięknej stolicy i zagładę prawie jednej piątej ludności.
Kwitnąca żydowska społeczność – najliczebniejsza w Europie – została zredukowana niemal do zera w wyniku systematycznych nazistowskich mordów na żydowskich obywatelach Polski, a brutalna okupacja pochłonęła niezliczone ofiary.
Część elity słuchając tych słów wpadła w zachwyt nie bacząc na to, że co innego są okolicznościowe przemówienia, a co innego wykute w długich i uciążliwych negocjacjach umowy międzynarodowe, najlepiej podtrzymywane własną siłą.
Ów entuzjazm był o tyle dziwny, że z tym braterstwem broni, sojuszem i wspólnymi więziami w przeszłości różnie bywało. O ile takie zjawiska jak Jałta i Poczdam można próbować tłumaczyć faktem, że cała Polska była opanowana przez Armię Czerwoną i tylko wojna amerykańsko-sowiecka mogła ten stan rzeczy zmienić – aczkolwiek, na przykład, w tym samym czasie bez jednego wystrzału Stalin wycofał swe wojska z Czechosłowacji – o tyle mało znanym faktem jest to, że 3 września 1939 r. USA ogłosiły neutralność. Kilka godzin wcześniej Francja i Wlk. Brytania wypowiedziały wojnę Niemcom hitlerowskim i reakcją USA na to było ogłoszenie neutralności. W Londynie i Paryżu na pewno pamiętano, że Ententa wyszła zwycięska z I Wojny Światowej dzięki pomocy USA, a 3 września 1939 r. przywódcy Francji i Anglii usłyszeli, że tym razem na tę pomoc liczyć nie mogą. W tamtej chwili toczyliśmy nierówny bój na śmierć i życie. Bój ten zdeterminował los Polski na kolejne 50 lat i dla Warszawy bardziej pomocne byłoby milczenie, niż ogłoszenie neutralności.
Trudno jest powiedzieć, byśmy byli specjalnym pupilem Ameryki w innych istotnych dla nas chwilach. W styczniu 1918 r. prezydent Wilson ogłosił słynne Czternaście Punktów, z których 13-ty postulował stworzenie państwa polskiego na obszarach zamieszkałych przez ludność „bezsprzecznie” polską i z wolnym dostępem do morza, nie mniej, nie ma śladu, żeby podczas konferencji pokojowej w Wersalu USA stanowczo domagały się przyznania Polsce Gdańska, czy też aktywnie wspierały nas w innych istotnych dla nas sprawach. Warto podkreślić, że Polska jako kraj, który uzyskał (Polacy by powiedzieli odzyskał) terytoria od Niemiec, została obciążona odszkodowaniami nałożonymi na Niemcy w 1919 r.
Podobnie, w ostatnich czasach, dokonaliśmy ogromnego wysiłku celem obalenia komunizmu. Nieustannie byliśmy cierniem w sowieckim boku, zaś powstanie NSZZ „Solidarnoś
” zadało komunizmowi śmiertelny ideologiczny cios, ujawniło fałsz najważniejszego filaru, na którym opierała się komunistyczna władza, że „partia jest przewodnią siłą klasy robotniczej” – ogólnie rzecz biorąc trudno jest przecenić polski wkład w upadek ZSRR – ale po roku 1989 nie uzyskaliśmy od USA żadnej wydatnej pomocy gospodarczej. Po II Wojnie Światowej pokonanym Niemcom przyznano ogromne kredyty w ramach planu Marshalla, Polskę nic takiego nie spotkało po roku 1989. Warto nadmienić, że w wyniku rozpadu Sowietów USA uzyskały, jak to się za oceanem mówiło „dywidendę” w postaci idącego w setki miliardów dolarów zmniejszenia wydatków na zbrojenia. W USA często używa się zwrotu, there ain’t no such thing as a free lunch, co znaczy: nic nie ma za darmo i trudno byłoby dopatrzyć się w stosunkach amerykańsko-polskich zaprzeczenia tej maksymy.