Na ankietę Fundacji odpowiada dr Marcin Masny

Najpierw zajmę się postnowoczesną dekonstrukcją czy też po prostu staroświecką destrukcją pytania. W tym celu zadaję pytania dodatkowe. Czy Polacy mają świadomość historyczną? Czy Polska ma przeciwników? Na pierwsze odpowiedź jest prosta. Podobnie jak gdzie indziej w świecie w Polsce wiedza historyczna stoi na niskim poziomie mimo zabiegów nowoczesnej szkoły, która stara się oderwać wiedzę źródłową od propagandy, ale tej pierwszej wcale nie szerzy, a rozmaite propagandy i tak pokutują pohukując. Były okresy w dziejach III Rzeczypospolitej, kiedy uczniowie prawie w ogóle nie uczyli się historii (zwłaszcza w liceum), a mimo to niektórzy są dziś dyplomowanymi prawnikami. Dało się. Niestety.

Na drugie pytanie odpowiadam przecząco. Nikt poważny w świecie nie przyznaje się do chęci unicestwienia Polski, a zatem jej istnienie wydaje się na razie zapewnione. W wielobiegunowym świecie zaś każdy jest przeciwnikiem każdego, ale też każdy jest sojusznikiem każdego. Każdy, kto czytał o dziejach Europy przed powstaniem wielkich bloków po II wojnie światowej, rozumie obecny układ globalny. I tu połączę dwa pytania dodatkowe. Świadomość wielu wykształconych Polaków jest tak niska, że wciąż rozumują w kategoriach bloków. Skoro mamy jakieś – mówiąc językiem mego dzieciństwa – „wąty” wobec Amerykanów, to musimy się spiknąć z Rosją albo Chinami. Gra ze wszystkimi na wielu szachownicach (a nawet równoczesna gra w szachy, pokera i berka kucanego) jest czymś niezrozumiałym dla polskiej apolitycznej mentalności. Trudno, żeby wyrosłe z niej elity polityczne mogły się wznieść na poziom polityki uprawianej przez Rosjan, Chińczyków, Amerykanów, Brytyjczyków, Turków, Irańczyków czy Izraelczyków. Turek chętnie wesprze pana X w Libii, ale wpierw porozumiewa się z Rosjaninem, który wspiera pana Y. Rosjanin – w zamian za jakieś cesje – nie oponuje. I tak oto dwa mocarstwa wspierają dwie strony krwawego konfliktu jednocześnie grając razem w innych sprawach.

Gdyby ktoś chciał obecnie zniszczyć Polskę lub zniewolić ją do cna, wystarczy mu obecna niewiedza Polaków o czasach gdy polityka była grą, a nie heroicznym warowaniem u nogi patrona.

Marcin Masny

Odpowiada prof. Marta Dziedzicka-Wasylewska

Pytanie rzeczywiście przewrotne i odpowiedź jest przecież oczywista – nie chce się nawet pisać albo raczej przykro jest pisać… Przeciwnicy Polski potrzebują utrwalać wizerunek skłóconego narodu, nieświadomego swoich dokonań, nieświadomego swojej wielkiej historii czy nawet tożsamości, a w zasadzie trwającego w poczuciu winy za całe zło tego świata…, narodu trwającego w poczuciu niższości i w pozycji petenta…

Pytanie inne jest – dlaczego oni tego potrzebują? Dlaczego właściwie są w ogóle jacyś przeciwnicy Polski i czy nie ma ważniejszych problemów na tym świecie…? Żyjemy sobie w naszym wolnym kraju dość dynamicznie, krzątamy się jak kto umie najlepiej, poprawiamy swój byt, nikomu nic nie zabieramy a ciągle ktoś od nas coś chce i każe się tłumaczyć za nieswoje winy…

Wiadomo, że II wojna światowa wyrządziła ogromne szkody i jej skutki trwają do dziś, szczególnie w naszej części Europy ale przecież to nie my byliśmy sprawcą tego kataklizmu… A sprawców jakoś się nie wytyka palcami, wręcz przeciwnie – z tych głównych sprawców nawet ogół czerpie wzorce do naśladowania we współczesnym świecie, gdyż zbudowali potęgę gospodarczą i to się naprawdę liczy. My zaś dopiero od 30 lat budujemy w sposób w miarę nieskrępowany naszą skromna potęgę, przedzierając się przez ustalone porządki w wielu najróżniejszych dziedzinach, pozbawieni elit w świecie bardzo trudnym na budowanie nowych… To jak z tą trawą w przydomowych ogródkach – nauczyliśmy się ją kosić i świetnie, ale Anglicy koszą swoją od jakichś 400 lat i na tym polega ta różnica…

Z drugiej strony, wydaje się, że „stara Europa” już jest poza apogeum swojego rozwoju, raczej degeneruje… chociaż naturalnie trwa, ale jakby „siłą bezwładu”, my zaś jesteśmy jeszcze na „wznoszącej”, jeszcze jesteśmy „normalni”, nie poddani „politycznej poprawności”, która dewastuje, jeszcze nam się chce, gonimy… i wszystko wskazuje, że mamy szanse stworzyć fajny kraj i to się niezbyt podoba…

Trudno mówić o wszystkich dziedzinach – każdy jest jakoś związany ze swoją, na niej się lepiej zna. Moją „dziedziną” jest środowisko akademickie, nauczanie w szkole wyższej i praca naukowa w dziedzinie nauk przyrodniczych – widzę ogromny postęp, kompatybilność ze światem jaka nigdy wcześniej nie była naszym udziałem; mamy studentów zagranicznych nie tylko z krajów ościennych czy całkiem egzotycznych ale też z Anglii, Francji, Niemiec i z USA – wszyscy oni są zachwyceni naszym poważnym podejściem do nauczania, możliwością robienia własnych zaawansowanych projektów, zdobywaniem kompetencji, które będą przydatne i docenione wszędzie na świecie.

Jeździmy w dalekie kraje nie tylko przecież do fantastycznych ośrodków turystycznych ale zwiedzamy też te kraje w ich „codzienności” i coraz bardziej jasne się staje, jakie ogromne problemy są na świecie, jak ludziom się ciężko żyje w tych dalekich ale też i bliższych krajach, jakie jest ogromne rozwarstwienie – i w Afryce północnej i tej dalszej…, i w Ameryce Południowej, nie mówiąc o Azji… A i Stany Zjednoczone przestały się jawić jako raj na Ziemi…

Popatrzmy się z czułością na Europę a w szczególności na Polskę i przestańmy się ciągle pastwić nad różnymi uchybieniami i niedogodnościami, bo naprawdę jest nieźle. A ci, który nam życzą źle, niech się zajmą swoją historią i swoimi postawami wobec wyzwań współczesności a też mogliby od czasu do czasu przypomnieć sobie co wyprawiali na tym świecie wcześniej…

Marta Dziedzicka-Wasylewska

Na ankietę Fundacji odpowiada Olaf Swolkień

To pytanie podstępne, bo przecież ustalenie kto jest przeciwnikiem – wrogiem, to zdaniem klasyka istota polityczności. Odpowiedzieć na nie można co najmniej z dwóch perspektyw; psychologicznej i geopolitycznej, które jednak w wielu momentach się przenikają i wzajemnie warunkują. Biorąc pod uwagę tę pierwszą, można sobie niemal zawsze życzyć by nasz przeciwnik nie rozumiał swojej historii, tak jak osoba z problemami psychicznymi nie rozumie swojej biografii, („niemal” bo czasem fanatyzm i absurdalna teoria lub wiara mogą być źródłem siły, a przecież chcemy by nasz przeciwnik był słaby). Konsekwencją tego będzie niezrozumienie współczesności, a więc marnowanie sił i energii na działania błędne, na walkę z prawami biologii, fizyki czy geopolityki. Polska ma ciekawą, w pewnym sensie wyjątkową historię. Podstawowa debata tycząca jej dziejów toczona od XIX wieku zawsze dążyła do udzielenia odpowiedzi na pytanie; kto jest winien jej dziejowych nieszczęść, których kulminacją były zabory. Gdybym był wrogiem Polski chciałbym żeby po pierwsze uważała, że są to obcy, po drugie żeby nie umiała ich zidentyfikować. Inaczej mówiąc chciałbym żeby Polska jako przeciwnik nie wiedziała, kto w historii był jej najbardziej zaciekłym wrogiem zewnętrznym i nie umiała zdefiniować własnych słabości. Chciałbym żeby Polacy nie wiedzieli, że niepodległość praktycznie bez walki utracili na kilkadziesiąt lat przed rozbiorami i żeby nie wiedzieli, kto najbardziej na nich skorzystał.

Kolejny ważny punkt narodowej debaty dotyczy sensu działań mających Polskę wyzwolić, a nawet zbawić ją i jeszcze świat przy okazji. Jako przeciwnik Polski chciałbym, żeby Polacy gloryfikowali tych, których działania prowadziły do klęsk, pogorszenia jej losu, które z perspektywy upływającego czasu okazały się bezsensowne, nieodpowiedzialne, a nawet zbrodnicze. Chciałbym, żeby Polacy czcili dowódców i przywódców, którzy jak wszyscy na ziemi mieli dobre intencje, ale którym nic nie wychodziło poza doprowadzeniem do kolejnej hekatomby, katastrofy, „moralnego zwycięstwa” wraz z polityczną i militarną klęską. Chciałbym, żeby ceniono w historii Polski poczciwych durniów i cwanych liderów działających tak, by odpowiadać na zapotrzebowanie emocjonalne młodzieży, kobiet w żałobie, elektoratu czy opinii publicznej, bohaterów dokonujących głośnych cudów i cichych świństw lub zbrodni. Chciałbym, żeby lekceważono tych, którzy umieli trafnie ocenić sytuację, rzetelnie pracować i konsekwentnie działać, nawet gdy nikt ich nie chciał słuchać ani rozumieć.

Chciałbym, żeby Polacy nie umieli zrozumieć wyniku Drugiej Wojny Światowej i tego, że w rezultacie otrzymali coś co szybko (praktycznie po około 10 latach) przeminęło – tyrańskie rządy, ale i coś co może trwać znacznie dłużej – świetne granice wraz z etniczną jednorodnością. Chciałbym, żeby nie pamiętali o Jałcie, Teheranie i Poczdamie i nadal uważali Anglosasów za swoich odwiecznych przyjaciół i naturalnych sojuszników, a o Niemcach na obecnym etapie po prostu nie myśleli, np. czytając lokalną prasę. Chciałbym, aby po latach, gdy tyrania po śmierci tyrana dawno minęła, a lokalni władcy oprócz kultywowania narzuconych przez ideologię oczywistych nonsensów dokonali także wielu cywilizacyjnie potrzebnych działań, Polacy coraz bardziej zaciekle z pamięcią o tych działaniach walczyli i kwestionowali nie tylko sens budowania np. 1000 szkół na 1000 lecie, likwidacji analfabetyzmu czy uprzemysłowienia, ale pośrednio także swój największy sukces jakim były nowe granice.

Chciałbym, żeby zmagając się na co dzień z barbarzyństwem i niesprawiedliwością turbokapitalizmu walczyli z komuną, socjalizmem i neomarskizmem, żeby wykonując posłusznie polecenia amerykańskiej i nie tylko ambasador, walczyli z rosyjskim zagrożeniem, w ten sposób okazaliby się godnymi następcami tych, którzy w XVIII wieku jakiekolwiek próby reform państwa podejrzewali o atak na wolność i niezawisłość.

Chciałbym również, aby Polacy myśleli, że 1000 lat temu ich państwo powstało jak deus ex machina dzięki aktowi chrztu, że przedtem ani potem nie było innych tradycji czy źródeł duchowości, taka świadomość, samopozbawienie się alternatywnych korzeni i źródeł jest dla wrogów Polski w dzisiejszych czasach, gdy Kościół Katolicki przeżywa kryzys szczególnie cenna. Chciałbym, aby posiadając centralne położenie na przyszłościowych szlakach handlowych i cywilizacyjnych kultywowali choćby pod inną nazwą ideę przedmurza Zachodu wobec barbarzyńskiego Wschodu, aby nigdy nie pamiętali, że dla Zachodu zawsze byli i będą ubogim krewnym o dziwnych manierach i wątpliwym pochodzeniu, i żeby nie zauważali, że hegemonia Zachodu ma się ku końcowi. Chciałbym także, aby świadomość – nieświadomość historyczna Polaków nie ograniczała się do dziejów własnych, chciałbym aby Polacy nic nie wiedzieli o otaczającym ich świecie, o tym, że oprócz głodu na Ukrainie był np. głód w Irlandii, że oprócz Sybiru i łagrów były obozy koncentracyjne na południu Afryki i ludobójstwa w koloniach, a męczenników na miarę księdza Popiełuszki jest w Ameryce Łacińskiej wielu. Chciałbym, żeby Polacy niebędący mocarstwem kompromitowali się moralnie przyklaskując współczesnym zbrodniom i w ten sposób nie zyskiwali sobie poparcia szlachetnych jednostek czy opinii publicznej, które mieli w XIX wieku, ale żeby byli postrzegani w świecie nie tylko jako słabi czy śmieszni, ale także jako podli.

Jednocześnie chciałbym, żeby historia i spory historyczne odgrywały w Polsce ogromną rolę, taką jak w życiu osobników o trudnym życiorysie odgrywa rozpamiętywanie dzieciństwa, zaborczej matki czy ojca pijaka. Żeby Polacy lekceważyli problemy sprawnego działania instytucji, zdrowia, ekologii, edukacji, zagospodarowania przestrzennego czy polityki transportowej, a pochłaniały ich bez reszty kłótnie o nazwę ulicy, miejsce pochówku czy pomnik. Aby Polacy wyżywali sie w drażnieniu i wyszydzaniu innych Polaków mających różne poglądy na historię, aby prowadzili na te tematy wieloletnie spory sądowe i wprowadzali do Kodeksu Karnego coraz to nowe przepisy ograniczające swobodę dyskusji i wypowiedzi. Aby ich wyobraźnię i emocje kształtowały tytuły tabloidów, aby nigdy nie czytali poważnej książki, a nawet dłuższego artykułu. Aby czytali a przede wszystkim oglądali tylko to co znają i tak trwali w osobnych przegródkach, aby ich umysły były zamknięte, a nieświadome siebie emocje kipiały pod czerepami rubasznymi, no niechby jeszcze mieli nieco poczucia winy za czyny wielkie i szlachetne, których też dokonywali, a myślę, że jako przeciwnik Polski mógłbym śmiało myśleć o jej użyciu do celów dla niej szkodliwych, a o narodzie Polaków cytując na zakończenie innego, przez rodaków mało znanego klasyka; „znicestwieniu”.

Olaf Swolkień

Na ankietę Fundacji odpowiada Jerzy Targalski

Patrząc z punktu widzenia państw i sił politycznych, które nie chciałby mieć żadnego konkurenta w naszym kraju, ani żadnego oporu ze strony Polski w prowadzeniu polityki zgodnej z interesami własnymi, Polacy powinni być społeczeństwem bez jakiejkolwiek świadomości historycznej. A jeżeli już mają mieć jakąś świadomość historyczną, to najlepiej postpeerelowską. W zasadzie najlepszą świadomością historyczną jest ta, którą reprezentuje „Gazeta Wyborcza”. To idealne rozwiązanie.

Generalnie uważam, że Polacy stanowią w Polsce mniejszość, bo większość społeczeństwa to Polacy bez przynależności narodowej. Kiedyś Josip Broz Tito wprowadził w Jugosławii kategorię „muzułmanie bez przynależności narodowej”. Chodziło o grupę ludzi, których łączyło wyznanie i którzy nie mieli odrębnej tożsamości narodowej. Tak samo większość ludzi mieszkających w Polsce to są Polacy w sensie geograficznym i językowym, ale bez przynależności narodowej, jakkolwiek paradoksalnie by to nie brzmiało. To ludzie bez świadomości historycznej, którzy nie mają żadnej przeszłości, żyją wyłącznie w teraźniejszości, nie mają żadnego wspólnego systemu wartości, ani żadnych wspólnych symboli, po jakich mogliby się rozpoznawać, z wyjątkiem symboli współczesnej pop kultury i bełkotliwej mieszaniny haseł. Chodzi mi natomiast o pewne odniesienia historyczne, wartości, które tworzą wspólnotę, naród. Nie ma znaczenia to, że mieszkam w Warszawie, a powiedzmy jakaś kobieta w Suwałkach – oboje odwołujemy się do pewnych wspólnych symboli, przeszłości, tożsamości – dlatego stanowimy naród. Otóż większość ludzi w Polsce nie ma wspólnej tożsamości, co więcej nie ma żadnej tożsamości, urodzili się w roku 1989, nic ich nie łączy poza miejscem zamieszkania i językiem, zresztą dość prymitywnym, jakim się posługują. Z punktu widzenia przeciwnika Polski należałoby obecny stan rzeczy utrzymać i pogłębić.

Aby ten stan rzeczy zmienić, trzeba przede wszystkim sprawić, by większość mieszkańców geograficznej Polski poczuła się Polakami, ale nie Polakami w związku z miejscem zamieszkania czy językiem ale z konkretną tożsamością. Tak by naród polski, który obecne liczy, moim zdaniem około 30 procent mieszkańców, objął ich większość. Nasi przeciwnicy chcą byśmy nie mieli żadnej świadomości historycznej, by na tę tabula rasa narzucić ich własną świadomość historyczną, dzięki czemu będziemy realizować ich interesy. Mogą tego dokonać nie w walce z inną świadomością, tylko tam gdzie jej w ogóle nie ma. Dlatego tak ważne jest dla przeciwników bądź konkurentów Polski, by Polacy przyjmowali to, co propaguje „Gazeta Wyborcza”.

Jerzy Targalski

Na ankietę Fundacji odpowiada Jerzy Surdykowski

Prosta odpowiedź brzmi: głupiej! Świadomość głupia jest gorsza niż brak świadomości jakiejkolwiek, co w ostatnich dziesięcioleciach zaczyna powoli dominować, zwłaszcza w młodszych pokoleniach. Pokolenia starsze nie musiały się historii uczyć: ona przyszła do nich nieproszona i okrutna, nierzadko mordercza. Przyszła przez wojny, odzyskiwanie i utratę niepodległości, nienawistne okupacje, zmiany granic, przymusową indoktrynację. Jedynym ocaleniem była sceptyczna bierność: wszystkie wizje historii to zmyłka, każda ideologia to fałszywka, każda władza chce nam zawrócić w głowie tylko po to, aby przerobić na własną modłę i tym niegodziwiej wykorzystać. To był podkład, na którym rozgościła się dzisiejsza pustka świadomości historycznej tych pokoleń, którym burzliwa historia środkowoeuropejska nie pozostawiła krwawych śladów na plecach.

Okres PRL-u był siłą rzeczy czasem powolnego leczenia wojennej traumy. Starsi mieli nadzieję, że baty sprawione im przez erupcję dziejowych szaleństw należą już do przeszłości, więc nie kwapili się do wtłaczania młodych w świat ich nieszczęścia. Młodzi i tak nie mieli na to ochoty. Wszyscy wiedzieli, że opowieść ówczesnej władzy to „mowa trawa” obojętnie czy na pierwszomajowej akademii, w szkole, czy w gazecie. Wszyscy; nawet przymuszeni do propagowania tej nowomowy nauczyciele, redaktorzy, nie inaczej jak większość partyjnych aparatczyków. Dla wszystkich ratunkiem była owa sceptyczna bierność (bo nie bierny opór) pozwalająca odbębnić to co nakazane, a prywatnie „wiedzieć swoje” i „jakoś żyć” w tym ustroju. Aczkolwiek okres PRL-u, to nie samo kłamstwo; bywały w polskiej historiografii i ożywcze wiatry. Dzisiejsze oficjalne uwielbienie dla Powstania Warszawskiego, przytłoczyło i skazało na zapomnienie dorobek londyńskich historyków emigracyjnych krytycznych wobec tego zrywu. Wspomnieć dziś choćby poglądy takiego Ciechanowskiego, to jakby w czasach późnego Gierka (gdy nie było już milicyjnych represji, lecz tylko nacisk dominującej ideologii) mówić o wstrzymaniu przez Stalina sowieckiej ofensywy na prawym brzegu Wisły.

Dlatego upadek komunizmu w historycznym 1989 roku sprzyjał jeszcze szerszemu rozlaniu się tej świadomościowej pustki. Żaden z kolejnych i szybko zmieniających się rządów wolnej Polski nie widział potrzeby jej kształtowania, nie miał koncepcji wychowania obywatelskiego i nie pojmował, że Polakowi potrzebny jest nie tylko udział w dochodzie narodowym netto, ale jakieś zakorzenienie w narodowej wspólnocie wspomagane mądrym patriotyzmem. A jeśli nawet miał i pojmował, to były ważniejsze sprawy, jak choćby wydobycie Polski z cywilizacyjnej i gospodarczej zapaści, co się akurat nie najgorzej udało.

Dziś sytuacja jest trochę inna. Nie tylko dlatego, że rządząca od ponad czterech lat partia usiłuje – choć nieporadnie – formować świadomość głupią. Zwłaszcza dlatego, że odeszły pokolenia pamiętające okropności wojny, że przechodzi powoli na emeryturę pokolenie pamiętające PRL i jego żałosne próby kształtowania „nowego człowieka”. Trauma wojny i utraconej niepodległości odchodzi wraz z nimi. Pokolenia wstępujące są już inne: wojna jawi się im coraz częściej nie jako nieszczęście, lecz jako męska przygoda. Niepodległość i demokracja są dla nich oczywistością, której nie trzeba strzec. Tym bardziej mądrej uwagi wymagałaby ich edukacja. W tej pustce, jaką jest wciąż świadomość historyczna Polaków poniewierają się więc tylko strzępy: gdzieś daleko Sobieski, prawie tak samo odległy i niezrozumiały Piłsudski, okropni Rosjanie i niepojęci Niemcy, bo nie wiadomo czy równi im w okrucieństwie, czy dzisiejsi przyjaciele? Oczywiście jest Jan Paweł II, ale prawie nie ma „Solidarności”, a już piękna tradycja demokratyczna Rzeczpospolitej Szlacheckiej, to bajęda z innej planety. Komunizm nastał, bo najechali nas Ruscy, a nie dlatego, że zrozpaczone biedą ludzkie rzesze zawierzyły fałszywej ideologii i przez to nałożyły sobie na kark zbrodnicze jarzmo. Nie wiadomo skąd wzięli się Żydzi, pewnie ze sto lat temu przyjechali ze swojego Izraela w roli kolejnego zaborcy, ale nie należy ich drażnić, bo mają pieniądze i rządzą Ameryką. Po tym bezkresie bzdur pałętają się jacyś sędziwi powstańcy i oczywiście – jeszcze od nich ważniejsi – Żołnierze Wyklęci, tylko bez prób zrozumienia ich uwikłań i dziejowej tragedii.

Dlatego tak łatwo jest dziś kształtować świadomość głupią. Tym ona różni się od mądrej, że nie usiłuje niczego zrozumieć i krytycznie osądzić, ma chwalić to co do chwalenia jej podano, śpiewać nakazanie pieśni, a za patriotyzm mieć wznoszenie okrzyków, obwieszanie się narodowymi symbolami i uczęszczanie na strzelnicę. Świadomość głupią usiłował kształtować też PRL, ale po pierwsze, wszyscy wiedzieli, że ta władza przyjechała na sowieckich czołgach, a po drugie, ówcześnie młode pokolenia były uodpornione na oficjalną propagandę, a z racji wciąż obecnej wojennej traumy niechętne tradycyjnemu patriotyzmowi. Dzisiejsza władza jednak nie przyjechała skądkolwiek, lecz wygrała wolne wybory, a wojenna trauma zanikła. Dość zobaczyć któryś z modnych Marszów Niepodległości albo zastanowić się nad renesansem ideologii ONR-owskiej.

Czy możliwa jest świadomość mądra? Na pewno tak, ale jej kształtowanie jest o wiele trudniejsze, bo musi być to świadomość krytyczna. Świadomość głupia uznaje Polskę za kraj lepszy od innych, a polski naród za doskonalszy. Podobnie błądzili sarmaccy poeci, kaznodzieje i dziejopisowie w XVII i XVIII wieku; ich wzlot i upadek powinien dziś służyć za lekcję. Kochając ojczyznę jak matkę powinniśmy pamiętać, że w realnym życiu nie wystawiamy matek w konkursach piękności, nie uważamy ich za lepsze, silniejsze i wyżej stojące od innych kobiet. Kochamy je tylko dlatego, że są nasze. Polski naród dokonywał rzeczy wielkich, ale potrafił też popełniać czyny haniebne. Polskie państwo wznosiło się wysoko, ale spadało czasem w miejsca, o których wolelibyśmy zapomnieć. Niestety, tylko ten kto posiadł taką wiedzę, kto potrafi ocenić i zrozumieć te wzloty i upadki, jest patriotą mądrym i rozumnym. Jego świadomość historyczna nie musi obejmować wszystkich dat, bitew i imion władców, ale musi być uczciwa i rzetelna w myśleniu. Dlatego tak trudno ją ukształtować. Jest tu zarzut zwłaszcza pod adresem polskiej szkoły; czy sprzyja krytycznemu myśleniu, czy tylko wkuwaniu wiedzy dającej się przetłumaczyć na testowe punkty?

Nie formułuję jednak zarzutu pod adresem modnej ostatnio „polityki historycznej”. Ignoruję ją w całości, bowiem skoro tylko polityka wkracza do historii, natychmiast opuszcza ją prawda.

Jerzy Surdykowski