W debacie Fundacji odpowiada prof. Stanisław Bieleń

        Temat jest interesującą prowokacją intelektualną. Można się do niego odnieść całkiem praktycznie i z entuzjazmem, bo któż z nas nie chciałby być bogatym, zdrowym i szczęśliwym. Można także spojrzeć erudycyjnie i refleksyjnie z pozycji doktryn politycznych i ekonomicznych, zastanowić się, co decyduje o bogaceniu się ludzi i jakie są tego konsekwencje.

        Przypomina się zawołanie XIX-wiecznego myśliciela i ministra burżuazyjnej Francji Françoisa Guizota: „Bogaćcie się przez pracę i oszczędzanie!” Niestety, często bywało tak w historii, że bogactwo nie miało nic wspólnego ani z pracą, ani z oszczędzaniem. Było wynikiem rozmaitych patologii i wynaturzeń, od grabieży cudzego mienia poczynając, poprzez wyzysk, rentę i dziedziczenie, na korupcji i cwaniactwie kończąc. W dawnej Rzeczypospolitej na bogactwo szlachty i duchowieństwa harowali chłopi pańszczyźniani, których status społeczny miał charakter niewolniczy. Bogactwo służyło zaspokajaniu egoistycznych potrzeb wąskiej grupy społecznej, wyrażających się w sybarytyzmie, rozrzutności i marnotrawstwie. Podobnie jest w epoce kapitalizmu, w której „ziemia obiecana” wcale nie była i nie jest szansą bogacenia się dla wszystkich. Patologie współczesnego kapitalizmu nie wymagają komentarzy, bo napisano na ten temat wyjątkowo dużo. Pęd do bogacenia się kosztem zasobów naturalnych planety dobitnie pokazuje, że człowiek jest istotą pazerną, a egoizm wąskiej grupy bierze górę nad zdrowym rozsądkiem i moralnością, nie mówiąc o sprawiedliwości.

       Zróżnicowanie społeczeństw na tle redystrybucji dóbr jest stare jak świat. Warto więc mieć na uwadze to, że niezależnie od panującego systemu społeczno-ekonomicznego zawsze będzie istnieć podział na tych, co koncentrują w swoim ręku gros bogactwa i na całą resztę, która na to bogactwo pracuje. Nawet największe demokracje świata, w tym Stany Zjednoczone, nie uniknęły zjawiska oligarchizacji, czyli koncentracji bogactwa i władzy stosunkowo niewielkiego odsetka społeczeństwa nad całą resztą. (Nie bez powodu USA nazywane są „bogatym krajem biednych ludzi”. Z danych Rezerwy Federalnej USA wynika, że najbogatsze 10 % Amerykanów jest w posiadaniu aż 89 % wszystkich akcji będących w rękach gospodarstw domowych). Problem sprowadza się do tego, aby utrzymywać system społeczno-gospodarczy we względnej równowadze, za co odpowiadają władze o różnym stopniu legitymizacji społecznej – od „liberalnej” demokracji, po uzurpacje i dyktatury.

        Stosunek do bogacenia się zależy od etosu społecznego, warunkowanego charakterem gospodarki, tradycjami kulturowymi, motywacjami religijnymi i doktryną rządzących. Podstawowa różnica w zachodnim kręgu cywilizacyjnym w odniesieniu do bogacenia się polegała na tym, że w Europie Zachodniej zwyciężył mieszczański model życia typu produkcyjnego, oparty na oszczędności, wyrzeczeniach, a nawet ascezie i bezinteresowności (etos kupiecki). W Europie Środkowej, w tym w Polsce, stosunki zależności feudalnych przetrwały aż do lat czterdziestych XX wieku. Mimo przemian cywilizacyjnych szlachecki etos przenikał do modelu życia współczesnego Polaka. Warstwa ziemiańska znikła wprawdzie z życia społecznego w II połowie XX wieku, ale nostalgia za tym „dworkowym”, „konsumpcyjnym” i „pasożytniczym” sposobem życia odżywa po wielu latach w różnych, nieraz paradoksalnych formach. Publiczne i ostentacyjne demonstrowanie bogactwa oraz towarzyszące temu wynoszenie się nad innych przypomina najgorsze cechy, pokazane kiedyś przez amerykańskiego ekonomistę i socjologa Thorsteina Veblena w jego Teorii klasy próżniaczej. Gdyby żył w dzisiejszych czasach, to mimo że wiele rzeczy przewidział, byłby zaskoczony ekscesami finansowego i politycznego establishmentu w różnych krajach.

        Na tle krótko zarysowanych determinizmów i paradoksów uważam, że Polska i Polacy zasługują na to, aby żyć w dostatku i dobrobycie, co niekoniecznie oznacza bogactwo. Powiedziałbym, że chodzi raczej o coraz wyższy poziom zamożności i komfortu warunków życiowych. Ten szczęśliwy dobrostan jest warunkowany przede wszystkim organizacją państwa, aby mądrze kierowało redystrybucją bogactwa społecznego. Chodzi o takie ułożenie relacji między gospodarką, sektorem finansów i władzy oraz społeczeństwem, aby wszyscy byli beneficjentami podziału zysków, aby społeczeństwo traktowane podmiotowo, mogło kontrolować działania państwa w tym zakresie. Ono zaś ma stać na straży reguł, pozwalających moderować rozwój gospodarczy w pożądanym i akceptowanym przez demokratyczną większość kierunku. Jeśli górę weźmie sektor finansowy, tak jak to się dzieje w Stanach Zjednoczonych, państwo staje się narzędziem w realizacji jego celów, nieraz dalekich od potrzeb bytowych obywateli.

        Polakom potrzeba zatem mądrego państwa i racjonalnych elit rządzących (kreowanych głównie przez partie polityczne), które odwróciłyby „amerykanizację” jako wzór godny naśladowania i postawiły na doktrynę państwa i gospodarki jako dobra wspólnego, dbającego o równomierny wzrost poziomu życia i stopniowego bogacenia się obywateli. Procesy te nie idą jednak w parze z roztropnością, ani racjonalnością wyborów. Trzeba ogromnego wielopokoleniowego wysiłku edukacyjnego, aby takie wzory i nawyki zaszczepić w szerokich kręgach społecznych. Można przecież być bogatym, a głupim. Można dzięki bogactwu osiągnąć najwyższy status społeczny, jak kiedyś magnateria w Rzeczypospolitej, ale kierować się prywatą i egoizmem, doprowadzając do katastrofy najważniejsze dobro publiczne, jakim jest państwo. Można bogacić się za wszelką cenę, zapominając o wspólnocie. Czy zatem bogacenie się i bogactwo są celem samym w sobie, czy też powinny stać się środkiem do innych celów? Wydaje się, że odpowiedź jest oczywista, ale praktyka różne ma oblicza.

        Mądre rządy formułują doktryny państwowe, które powinny godzić to, co indywidualne, z tym co wspólnotowe; to, co materialne, z tym, co duchowe. Zarówno w Polsce feudalnej, jak i kapitalistycznej warstwy najbogatsze tkwiły i tkwią niestety w zdecydowanym egoizmie. Nie chcę tu charakteryzować eksperymentu Polski Ludowej, bo mogłoby się okazać, że ówczesna doktryna państwowa po raz pierwszy w dziejach wskazywała na konieczność równomiernego i w miarę sprawiedliwego rozproszenia bogactwa społecznego. Można wiele ówczesnych rozwiązań krytykować z dzisiejszej perspektywy, ale nad wieloma warto się też poważnie zastanowić. Czy awans społeczny ludzi, wywodzących się z dołów społecznych nie był przypadkiem sposobem na wyrównanie głębokich różnic na tle bogactwa i biedy? Nie uniknięto wtedy wielu błędów systemowych, tłumiąc i reglamentując ludzką innowacyjność i przedsiębiorczość, ale stworzono pewne podstawy dobrostanu, opartego na tworzeniu majątku narodowego, zapewniającego dostęp do pracy i opieki socjalnej. Obecnie coraz więcej ludzi z różnych branż przyznaje, że państwo nie może ich zostawiać samych sobie.

        Dobrobyt nie polega jedynie na zapewnieniu dostatku materialnego wybranym grupom, którym się powiodło. Bogacenie się oznacza stałe podnoszenie poziomu życia, który wymaga nie tylko wytężonej pracy, ale także gwarancji prawnych ze strony państwa, że dobra nabyte (w tym własność prywatna) nie zostaną zagrożone, a nawet zagrabione. Nie bez znaczenia jest legalne i uczciwe dochodzenie do bogactwa, ale także społeczna kontrola jego pożytkowania. Może to zabrzmi naiwnie, ale ogałacanie planety dla celów prywatnych korporacji z takich dóbr, jak czyste powietrze, dostęp do wody pitnej, ocieplenie klimatu czy zatrucie środowiska, nie mówiąc o rozbójniczej gospodarce przestrzennej, wymaga „wielkiego przebudzenia” społeczeństw, aby wywrzeć zdecydowany wpływ na rządzących w pożądanym kierunku z punktu widzenia racji istnienia ludzkiego gatunku i całego ziemskiego globu.

        Kto jednak doprowadzi do tego, aby stworzyć w Polsce odpowiednie instytucje „włączające”, umożliwiające społeczeństwu wyrażanie woli, ale i powoływanie skutecznych rządów, odpowiedzialnych przed obywatelami za realizację decyzji władczych? Muszą zaistnieć instytucje „inkluzywne”, przeznaczone dla wszystkich, tworzące pole gry z regułami jednakowymi dla uczestników, zapewniające „pluralistyczne rozłożenie władzy”, a zarazem zabezpieczające innowacyjny wzrost gospodarczy. Wydaje się, że niezależnie od demokratycznych przemian ustrojowych i budowy gospodarki kapitalistycznej ciągle przeważają instytucje „ekskluzywne”, odgradzające się od ogółu, „wyzyskujące”, tak w sferze gospodarczej jak i politycznej. Warto w tym kontekście przeczytać, co piszą na ten temat Daron Acemoglu i James Robinson w książce Dlaczego narody przegrywają. Źródła władzy, pomyślności i ubóstwa.

        Obecnie wiele państw, w tym Polska, znajduje się w polu sił amerykańskiego sektora finansowego. Jego demontaż jest praktycznie niewykonalny, przynajmniej w przewidywalnej perspektywie. Dlatego bogacenie się Polski i Polaków będzie na długi czas funkcją wzlotów i dramatów, jakie gospodarce światowej zafunduje fałszywie rozumiany kapitalizm państwowy, daleki od konkurencji wolnorynkowej. Z tym wiążą się rozmaite kryzysy i regresy. Dlatego tak ważne jest edukowanie ludzi w kierunku racjonalnego gospodarowania, oszczędzania, dyscypliny i kompetencji. Także możliwości dojrzenia alternatyw i obrony własnej specyfiki rozwojowej. Pilnie potrzebna jest spójna doktryna państwowa, oparta na szerokim konsensusie politycznym, która wyznaczy cele wzrostu i zrównoważonego rozwoju, bez wynaturzeń militarystycznych, czy zaniedbań cywilizacyjnych (regres nauki i oświaty). Z doktryny tej winna wynikać wizja Polski, w której siła pieniądza nie zepchnie zupełnie na margines siły ideałów: nowoczesności i poszanowania dla tradycji, uznania integracyjnej wspólnoty z mądrą obroną własnej tożsamości, tolerancji i współodczuwania, wewnątrzsterowności i autonomii decyzyjnej.

        Stan debaty publicznej i jakość rządzenia nie napawają w tych sprawach optymizmem. Wydaje się, że psychika i świadomość narodowa nie są przygotowane na to, aby zrozumieć, że zagrożeniem dla rozwoju jest przede wszystkim bezwzględna rywalizacja między Stanami Zjednoczonymi, Chinami, Unią Europejską, Japonią, Rosją, Indiami i innymi „wschodzącymi” potęgami. Sztuka wykorzystania tej rywalizacji dla własnych celów i korzyści jest póki co poza realizacyjnym zasięgiem ekip rządzących Polską.

prof. Stanisław Bieleń
politolog

W debacie Fundacji odpowiada dr Krzysztof Pawłowski

        Zostałem zaproszony do przygotowania wypowiedzi w debacie Fundacji im. Zygmunta Starego na temat „Jak się mogą wzbogacić Polska i Polacy”. Rozsądek wskazywał zrezygnować z zaproszenia, bo dyskutować na ten temat gdy tuż poza naszymi granicami toczy się wojna – Rosja napadła na Ukrainę, Polska walczy także ze skutkami pandemii a dodatkowo mamy bardzo wysoką inflację. Przeczytałem dotychczas zamieszczone wypowiedzi i uznałem , że sprawy które uważam za najważniejsze patrząc na przyszłość Polski, na temat których wiele razy zabierałem głos, nie zostały jeszcze przedstawione.

        Całe dorosłe życie starałem się myśleć o przyszłości, nie tylko swojej ale także mojej Ojczyzny. Nie ukrywam, że Polska była i pozostaje moją miłością. Najprostszym kluczem zrozumienia mojego życia pozostaje myśl o Polsce, jej niepodległości, przyszłości, dobrobycie. W latach 70-tych nie przypuszczałem, że za mojego życia dojdzie do odzyskania przez Polskę niepodległości, ale już podczas naszej „Insurekcji” Solidarnościowej uwierzyłem, że może i ja doczekam wolnej Polski i starałem się na miarę moich możliwości na rzecz tego działać i pracować. Na początku lat 80 – tych XX w. zostałem prezesem sądeckiego Klubu Inteligencji Katolickiej i moim marzeniem było, żeby Niepodległej doczekało przynajmniej pokolenie mojej córki. Historia jednak przyśpieszyła i tak się złożyło, że miałem zaszczyt być wybrany w 1989 roku do Senatu – praca w I i II jego kadencji to było niesamowite spełnienie wielu moich marzeń. Polska była w 1989 roku bardzo biedna, patrząc z perspektywy sierpnia 2022 roku to Polska i Polacy dokonali wielkiego skoku ( porównując tylko średnie wynagrodzenie podawane przez ZUS od 1995: 702 zł a w 2021 : 5662 zł a więc wzrost 8 razy ) – pytanie które się nasuwa to czy wykorzystaliśmy wszystkie szanse przed którymi staliśmy. Moim zdaniem nie, obecnie jesteśmy znacznie bogatsi, ale wciąż od krajów „starej Europy” jeszcze sporo nas dzieli. Uważam też, że obecnie polskie rządy mają znacznie większe możliwości niż rządy lat 90 bo budżet państwa jest znacznie wyższy, pozostaje tylko problem czy jest właściwie wykorzystywany.

        Uważam, że Polska wpadła kilka lat temu w „pułapkę średniego rozwoju” i że bez stanowczych zmian w polskiej polityce z niej nie wyjdziemy. Dane Banku Światowego wskazują, że ze 101 państw, które w roku 1960 były zaliczane do grupy państw o średnich dochodach w 2008 roku tylko 10 państw awansowało do grupy państw wysokorozwiniętych. Wśród tej dziesiątki były Japonia , Korea Płd. , Tajwan , Singapur , Hongkong. Te kraje miały znacznie łatwiejsze warunki do budowy własnej gospodarki i przeskoczenia pułapki, choćby dlatego, że mogły stosować cła ochronne chroniąc tworzące się własne przedsiębiorstwa. Obecnie mamy znacznie trudniejsze warunki rozwoju, ale to oznacza że powinniśmy zastosować takie „narzędzia rozwoju” jakie są możliwe w obecnych warunkach tzn. możliwe do zastosowania w warunkach Unii Europejskiej. Swobodę działania w UE mamy w obszarze edukacji , szkolnictwa wyższego i nauki. Uważam, że właściwie wykorzystując te obszary w ciągu kilkudziesięciu lat ( minimum trzydziestu ) Polska powinna ze „światowego tortu zamożności” wykroić wyraźnie większy kawałek dla siebie niż obecnie. Proste sposoby zwiększenia bogactwa Polski i Polaków już są za mało efektywne, konieczne jest sięgnięcie do sposobów niezwykłych, bardzo trudnych ale możliwych do zrealizowania. Potrzebne jest powszechne przyjęcie przez polskie społeczeństwo i polskich polityków świadomości, że musimy i jeszcze raz powtórzę, musimy podjąć się zadań i celów które na pierwszy rzut oka wydają się niemożliwe do zrealizowania. Tak się w naszej historii złożyło, że często bohaterami zostawali przywódcy powstań, żołnierze, zwykli ludzie, którzy przegrywali, a ja uważam że nadszedł wreszcie czas aby w przyszłości honorować bohaterów pracy pozytywnej, projektów wygranych dla bogactwa i wielkości Polski.

        Zabranie się do projektowania zmian wymaga spełnienia zasadniczego warunku – powszechnie zaakceptowanej „ Umowy Społecznej” – „Paktu Społecznego”, wiem, że większość czytających ten tekst uzna mnie za szaleńca, gdyż ostatnie 30 lat wolnej Polski to był okres , tak jak na to demokracja pozwala, wypełniony walką polityczną ugrupowań, coraz bardziej zajadłą, ograniczającą myślenie długoterminowe i wyznaczanie celów działania tylko w perspektywie najbliższych wyborów. Taki , najbardziej znany Pakt Społeczny ( Programme for National Recover – PNR ) został zawarty w 1987 roku w Irlandii i w latach 90 – tych doprowadził Irlandię do standardów europejskich. Uważam i marzę o tym, żeby wreszcie doszło do powszechnego zrozumienia w Polsce, że niezbędne jest opracowanie wspólnej , zaprojektowanej na kilkadziesiąt lat „Umowy Społecznej” która zawierałaby precyzyjne określenie celów, dróg dojścia, przy wyjęciu obszarów zawartych w Umowie z walki politycznej toczonej przez partie. Wiem, że negatywne zmiany demograficzne a dodatkowo emigracja z Polski po 2004 roku około dwóch milionów młodych Polaków powodują że Polska po latach obowiązywania Paktu Społecznego będzie wyraźnie mniej liczna , ale wciąż będzie Polską. Według mnie inicjatorem tworzenia tego Paktu powinien być Prezydent RP a potrzebne byłoby wsparcie tak szerokie jak to byłoby możliwe – Kościołów, Związków Zawodowych, Organizacji Pracodawców i wielu organizacji społecznych.

Ta umowa powinna zawierać :

  1. Wypracowane od nowa i wdrożone przez cały system edukacji narodowej metody rozwijające w dzieciach od najpóźniej 5 lat życia kreatywne myślenie, inicjatywność i przedsiębiorczość. Badania wskazują jednoznacznie, że najbardziej kreatywne są małe dzieci a nasz system szkolnictwa tą kreatywność ogranicza albo wręcz niszczy. Moje doświadczenia z pracy nad programem „Diament” , pokazuje , że największym problemem jest znalezienie wystarczającej liczby nauczycieli gotowych do całkowitej zmiany sposobu uczenia i wymuszenie na władzach i instytucjach edukacji takiej zmiany, wręcz rewolucyjnej. Wprowadzenie tej zmiany w ciągu kilkudziesięciu lat zmieniłoby Polskę! Niezbędne są oczywiście głębokie zmiany w całym systemie edukacji i szkolnictwa wyższego m.in. likwidacja uczelni pedagogicznych a nauczycielami powinni zostawać absolwenci stosownych kierunków tematycznych, którzy po studiach magisterskich zdobywaliby kwalifikacje nauczycielskie na dwuletnich specjalistycznych studiach podyplomowych. Pierwszym krokiem w tę stronę jest wypracowana w Polsko – Amerykańskiej Fundacji Wolności a realizowana wspólnie z Uniwersytetem Warszawskim Podyplomowa Szkoła Edukacji.
  2. Wprowadzenie do systemu edukacji na wszystkich poziomach, zarówno dla uczniów jak i studentów systemu pracy zespołowej, zarówno w uczeniu się jak i rozwiązaniu zadań czy opracowywaniu projektów. W Polsce mamy ogromny problem z bardzo niskim zaufaniem społecznym a wprowadzenie zasady pracy w grupie od dziecka może wyraźnie podwyższyć poziom zaufania społecznego.
  3. Niezwykle ważny dla przyszłości Polski jest system stypendialny dla kilku tysięcy najzdolniejszych absolwentów studiów magisterskich lub studiów doktoranckich polskich uczelni, otrzymujących wysokie stypendia, „stypendia wsparcia”, przez okres pięciu lat pod warunkiem podjęcia pracy w polskich uniwersytetach lub instytutach naukowych przez okres następnych pięciu lat. Doświadczenia ostatnich wielu lat wskazują na stałą emigrację z Polski nie tylko młodych lekarzy ale i najbardziej uzdolnionych młodych naukowców, którzy podejmują po studiach a czasami po doktoracie pracę w czołowych uniwersytetach i instytutach naukowych świata i tych Polaków niemal zawsze Polska bezpowrotnie traci. Kilkanaście lat temu o tym pisałem i wówczas sugerowałem jako próbę zatrzymania takich młodych naukowców w polskich uniwersytetach przez przyznawanie co roku przez odpowiednią, neutralną komisję specjalnych „stypendiów wsparcia”, których wysokość miesięczna wynosiłaby 4 tys. zł przez okres 5 lat – obecnie, z uwagi na wzrost kosztów życia, wysokość takiego stypendium powinna wynosić co najmniej 6 tys. zł. Te pieniądze poświęcone powinny być na utrzymanie przez stypendystę rodziny lub jej założenie i powinny ograniczyć w ten sposób emigrację najzdolniejszych Polaków. Kilka lat temu wprowadzono w Polsce wspaniały pomysł „Diamentowego Grantu” ale to są pieniądze na szybką realizację własnych projektów badawczych dla tylko 100 studentów rocznie. Jak łatwo policzyć takie stypendia wsparcia kosztowałyby rocznie nasz budżet 360 mln zł dla pięciu kohort tysiąc osobowych – dużo, ale to mniej niż 0,1 % dochodów budżetu w 2021 a efekty pracy najzdolniejszych Polaków w polskiej gospodarce i nauce szybko przełożyłby się na znacznie wyższe kwoty.
  4. Utworzenie w Polsce ( wreszcie ! ) kilku prawdziwych uniwersytetów badawczych posiadających przyznany przez rząd kapitał żelazny w wysokości na przykład pięciu rocznych budżetów UW. Taki uniwersytet nie prowadziłby studiów niestacjonarnych a liczba studentów na studiach stacjonarnych I stopnia byłaby ograniczona. Uniwersytet miałby kilka lat na dostosowanie się do nowych reguł, a co roku powinien przyjmować do pracy najlepszych naukowców z innych uczelni. Wiem dobrze , że ta zmiana spowodowałaby ogromne protesty na pozostałych uczelniach ale docelowe rezultaty pracy takich uniwersytetów i koncentracja w nich najwybitniejszych polskich uczonych powinna przynieść wyraźnie lepsze efekty, zarówno w efektach kształcenia ( przywrócenie kształcenia na zasadzie mistrz – uczeń i włączenie studentów magisterskich studiów stacjonarnych do prowadzonych badań ) jak i wynikach pracy naukowej. Wprowadzenie Uniwersytetów Badawczych w sposób oczywisty wymagałoby zmiany ustawy o szkolnictwie wyższym, a zmiany systemowe powinny dotyczyć wszystkich uczelni, także tych monotematycznych.
  5. Wyraźny rozwój sektora B+R – badań i rozwoju, bez którego dalszy rozwój polskiej gospodarki nie jest możliwy. 15 lat temu próbowałem wyprzedzić czas i stworzyć w Nowym Sączu park naukowo technologiczny „Brainville”. Niestety brak właściwych środków i błędy w zarządzaniu doprowadził do jego zamknięcia ale nadal uważam, że za wszelką cenę Polska musi rozwijać sektor B+R i to z obu stron, zarówno od strony państwowej jak i przedsiębiorstw prywatnych. Sam nie wiem jak zachęcić a może zmusić naukowców do współpracy z przedsiębiorcami – a przecież bez doskonałego systemu na wzór „Doliny Krzemowej” w Kalifornii Polska nie uzyska szans rozwojowych w obszarze wysokich technologii a tam znajdują się największe pieniądze i tam jest ten wymarzony przez ze mnie kawałek „tortu” światowego. Trzeba przyznać , że w ostatnich latach system państwowego wsparcia B+R jest rozwijany – dla przykładu poprzez działanie NCBR a dla naukowców NCN , powstają Centra Rozwoju Technologii , Centra Transferu Technologii , Inkubatory ale Polska wciąż w tym obszarze wlecze się na samym końcu rozwiniętych państw.

        To nie jest lista zamknięta , mądrzy i patrzący w przyszłość Polacy będą dopisywać kolejne sprawy, ale najważniejsze to rozpocząć prace nad „PAKTEM SPOŁECZNYM” – a ja chciałbym doczekać tego momentu.

        W moim głosie czytelnik najmniej dostrzeże propozycji dotyczących gospodarki, nie dlatego, że uważam ją za nieistotną, bo przecież bez rozwoju gospodarki nie podniesiemy średniego poziomu PKB na mieszkańca z obecnych ok. 16 tys. euro do 29 tys. euro jak to jest w 15 państwach „starej Unii”. Chciałem zwrócić uwagę na czynniki, które moim zdaniem często są niedostrzegane a są bardzo ważne i bez pracy nad nimi nie wyskoczymy z tej przeklętej „pułapki średniego rozwoju”.

dr Krzysztof Pawłowski
fizyk, przedsiębiorca