W debacie Fundacji odpowiada Roman Graczyk

„Nie oddałabym Ci, Polsko, jednej kropli krwi” – śpiewała już niemal dekadę temu Maria Peszek. Nie mam pewności, co dokładnie artystka miała na myśli, ale nie ulega wątpliwości, że w tym utworze Polska nie jest dla niej jakkolwiek ważna. Obserwując zaś zjawiska społeczne ostatnich lat, wydaje się, że wyraża ta fraza stosunek do Polski także niemałej części średniego i młodszego pokolenia.

Dokładnie dziś mija 40. rocznica stanu wojennego, co ludziom mojego pokolenia przywodzi na myśl wspomnienia z tamtego czasu. Różne wspomnienia, niekoniecznie heroiczne, ale w każdym razie takie, w których Polska jest ważna, bardzo ważna. Nie ulega wątpliwości, że w 1981 r., a i jeszcze kilka lat później, w innym przełomowym roku: 1989, przeważały wśród młodzieży, i to nawet wśród młodzieży kontrkulturowo-rockandrollowej, ciepłe uczucia w stosunku do Polski. Wystarczy przypomnieć sobie choćby festiwale w Jarocinie, żeby wiedzieć, że tamto młode pokolenie Polaków, niebogoojczyźnianych przecież, było nastawione do Polski nieobojętnie, a często wręcz patriotycznie. A cóż dopiero powiedzieć o młodzieży bardziej zaangażowanej w Sprawę, którą wtedy symbolizowała „Solidarność” – wszystko jedno, zwycięska czy pokonana, ale ciągle będąca odbiciem polskich dążeń wolnościowych. Zaś te marzenia dotyczyły nie tylko elementarnej wolności „od” opresji, lecz także bardziej złożonej wolności „do” posiadania autentycznych instytucji, a gdzieś w perspektywie także własnego państwa.

Tak więc coś się w tej materii radykalnie zmieniło od czasów legalnej „Solidarności”, ale i od czasów stanu wojennego i od czasów wyborów kontraktowych, i nawet od okresu budowania nowego państwa w latach 90-tych. Maria Peszek wykonała po raz pierwszy swój utwór-manifest w 2012 roku, a więc w okresie rządów Platformy Obywatelskiej. Jak pamiętam, część opinii publicznej była zniesmaczona, ale inna jej część w zaparte broniła dobrych racji patriotyzmu płacenia podatków i sprzątania po swoim psie, zamiast (czy wbrew) patriotyzmowi ofiary. Tak więc nihilizm patriotyczny Marii Peszek nie został wtedy bynajmniej gremialnie odrzucony. Myślę, że dziś jest jeszcze mniej odrzucany versus jeszcze bardziej akceptowany.

Można byłoby zapytać, jaki był wpływ PiS-yzacji Polski na rozpowszechnienie się takich postaw. Moim zdaniem decydujący jest tu wpływ ogólnych tendencji cywilizacyjnych, płynących do nas z Zachodu, zatem – PiS, czy nie PiS – te procesy i tak by postępowały. Ale myślę, że postępowałyby wolniej bez PiS-u. Natomiast z PiS-em u władzy, z jego patriotyzmem nie tylko romantyczno-ofiarniczym, ale i nachalnie upolitycznionym (w którym się niektóre – duże – figury historyczne pomniejsza, a innym – mniejszym – przydaje się wagi, której w rzeczywistości nie miały) proces ten nabiera przyspieszenia. Bez PiS-u u władzy patriotyzm romantyczno-ofiarniczy byłby tylko postrzegany przez jego krytyków jako anachroniczny. Z PiS-em u władzy jest postrzegany dodatkowo jako podlany fałszem.

Jeszcze we wczesnych latach 2000-ych, kiedy rósł autentyczny kult żołnierzy wyklętych, nurt tradycyjnego patriotyzmu miał się dobrze. Przed PiS-em ten kult był jakoś wspierany przez państwo (np. przez nowo powstały Instytut Pamięci Narodowej), ale nie był narzucany, ani nachalny. Z PiS-em u władzy to się zmieniło. Za pierwszego PiS-u sprawy nie zaszły zbyt daleko, bo były to rządy krótkie i w dużym stopniu skupione na własnym przetrwaniu. Inaczej za drugiego PiS-u. Po roku 2015 nastąpiła szeroka i – nie obawiam się powiedzieć – brutalna ofensywa, przewartościowywanie historii, w pewnym stopniu pisanie jej nie tyle na nowo (bo to czasami, np. w świetle nowych źródeł, jest uprawnione), ile pisanie jej na odwrót. Jeśli dochodzimy do tego, że Lech Wałęsa (ze wszystkimi jego wadami, których nie należy zatajać) jest traktowany jak pomniejszy działacz i do tego wiecznie naznaczony piętnem zdrady (która nastąpiła w czasach, gdy daleko było do powstania „Solidarności”), a za prawdziwego bohatera uważa się Kornela Morawieckiego, to znaczy, że w oficjalnej państwowej narracji dochodzi do całkowitego odwrócenia hierarchii. Jeśli Adam Michnik może być z ekranów publicznej telewizji lżony i redukowany do figury pomocnika Jaruzelskiego, to znaczy, że jesteśmy w krainie Agit-propu.

I teraz, na tym tle, spotykamy w naszej codzienności spółki Skarbu Państwa, które są siłą wciągane do nachalnej propagandy patriotycznej. Skutek tego może być tylko taki, jaki był w czasach, kiedy mojemu pokoleniu nachalnie tłumaczono, że największym przyjacielem wolności Polski był Włodzimierz Iljicz Lenin. Bo jeśli w placówkach Poczty Polskiej nic nie działa tak, jak powinno, paczki i listy nie dochodzą na czas, obsługa jest koszmarnie długa, ale za to zewsząd otacza nas tam oferta handlowa nie związana z misją Poczty, a zawierająca, obok rajstop, czekoladek, poradników jak żyć, także literaturę religijno-patriotyczną z Janem Pawłem II i majorem Łupaszką na czele, to duża część klienteli, szczególnie młodszej, odrzuca ten przekaz. A jeśli pociągi nie przyjeżdżają na czas, a podróżni na dworcach Polskich Kolei Państwowej zamiast dostać informację o spóźnieniu pociągu, dostają wizualny apel o czczenie pamięci żołnierzy wyklętych, to skutek będzie taki sam.

***
Kiedy marzyliśmy o wolnej Polsce, czterdzieści lat temu, mówiliśmy niekiedy: możemy żyć o chlebie i wodzie, byle tylko wreszcie w wolnym kraju. Niezależnie od tego, żeśmy (jako pokolenie) potem niekiedy zmienili zdanie na temat tego „o chlebie i wodzie”, tamto nasze zarzekanie się pokazuje, że braliśmy tę Polskę niezwykle serio, żeśmy ją wynosili na piedestał, nieledwie na ołtarz. I było nas wtedy naprawdę wielu. Z pewnością dziś jest nas, takich fanatyków Polski, nieporównanie mniej.

Jest nas nieporównanie mniej, bo jako społeczeństwo (już, obawiam się, nie jako naród) niezbyt wiemy, do czego by nam ta Polska była jeszcze potrzebna. Żeby udało się Polaków na nowo przekonać, że Polska jest im do czegoś potrzebna, a więc żeby z Polaków na nowo uczynić naród, trzeba byłoby zmienić bardzo wiele. Trudność jest podwójna. Po pierwsze, trendy cywilizacyjne płynące z Zachodu są niszczące dla poczucia narodowego i one, w dającej się wyobrazić perspektywie, takie pozostaną. Po drugie, nasze państwo jest bytem nieporadnym, śmiesznym, napinającym muskuły, których nie ma. Jest to państwo, które podlega instytucjonalnemu samo-zniszczeniu, skłóciło się z zagranicznymi partnerami i sojusznikami i idzie w kierunku miękkiego autorytaryzmu. Jest to zarazem państwo, które prowadzi swoją narrację o patriotyzmie, opartą w dużym stopniu na kłamstwie i manipulacji, gorszej niekiedy (TVP) niż za rządów Gierka. Nic dziwnego, że tak wielu Polaków, a szczególnie tych młodszej daty, nie wie, po co nam Polska. No bo rzeczywiście taka Polska, jaką realnie znamy, nie jest nam potrzebna. Ale potrzebna byłaby nam zupełnie inna Polska. Nie twierdzę, że to powinna być prosta kopia Polski sprzed PiS-u, ale jednak Polska zupełnie inna niż ta, którą nam PiS urządził.

***
Można byłoby powiedzieć przewrotnie, że Polska potrzebna jest nam przede wszystkim do tego, żebyśmy mieli się o co się martwić. Jeśli dzisiaj tak wielu młodych Polaków podziela opinię p. Marii Peszek, to znaczy, że im Polska jest kompletnie obojętna, oni się o Polskę w ogóle nie martwią. Jeśli by przyjąć kryterium „martwienia się o”, to wówczas realna Polska mogłaby pozostawiać bardzo wiele do życzenia, byleby Polacy żywili do Polski, do jej idei, ciepłe uczucia. Tak, z grubsza biorąc, było w latach 70-tych i później. Polska realna to był PRL, który – delikatnie mówiąc – daleko odbiegał od wyobrażeń o dobrym państwie. Ale istniało przecież, i było mocno wyrażane, niekiedy nie wprost, ale przecież niedwuznacznie, w całej autentycznej kulturze marzenie o prawdziwej, wywodzącej się z naszych tradycji, wolnej Polsce. Marzenie o lepszej Polsce było i w awangardowych przedstawieniach Hanuszkiewicza, i w bardziej klasycznych Wajdy, było u patetycznego Herberta i u ironicznego Kisielewskiego, było u muzyków rockowych i u polskich biskupów, a od 1978 roku u polskiego papieża – kardynała z Krakowa. Taki to był klimat. Klimat marzenia o Polsce, która w realu istniała w postaci spsiałej i śmiesznej.

Dziś w realu mamy Polskę zdegradowaną i poniżoną, ale – i to jest ta ważna i smutna różnica – nie podzielamy na powszechną skalę owego szlachetnego marzenia. A jeśli nie tylko realna Polska jest spsiała, ale i w polskim społeczeństwie nie ma poważnych wpływów marzenie o pięknej Polsce, to jest już naprawdę źle. Trzeba najpierw pielęgnować marzenie, żeby potem w sprzyjających okolicznościach przyoblekać je w ciało. Realizacja marzenia zawsze wychodzi gorzej od wcześniejszych ambitnych planów i tak też było po roku 1918. Mimo to potrafimy powiedzieć, jakie znaczenie dla Polaków miała II Rzeczpospolita: dała nam dumę z tego, że jesteśmy Polakami; dała nam wejście warstwy chłopskiej do narodu politycznego; dała nam dobre szkolnictwo powszechne i kilka dobrych uniwersytetów; dała nam powszechne postawy walki w obronie ojczyzny (o czym przekonaliśmy się w 1939 r, i w kilku następnych latach).

Nie inaczej chciałbym widzieć cele i dokonania obecnej Polski, narodzonej w 1989 r. Nowoczesny patriotyzm nie może się redukować do zbierania w parku kup po swoim psie. Tak więc Polska byłaby nam potrzebna do tego, żeby rodzili się w niej ludzie, którzy następnie z wyboru stają się Polakami i są z tego dumni, a nie tylko dumni z tego, że zbierają kupy po swoim psie. Polska byłaby nam potrzebna do tego, żeby Polacy wiedzieli, że państwo ich obroni przed zewnętrzną agresją, ale też nie zostawi na pastwę korporacji, monopolistów i przestępców. Polska byłaby nam potrzebna do tego, żeby Polacy chcieli płodzić dzieci i widzieliby dla nich przyszłość w Polsce właśnie, a nie w jakimś lepszym świecie za granicą. Ale chyba mało kto postawiłby poważne pieniądze w obronie tezy, że taka rzeczywiście była Polska po 1989 r., a już szczególnie, że taka jest Polska po 2015 r. A także w obronie tezy, że mimo defektów naszego państwa przynajmniej powszechnie pielęgnujemy marzenie o pięknej Polsce.

Kraków, 13 grudnia 2021 Roman Graczyk