W debacie Fundacji odpowiada prof. Kazimierz Dadak

O bogaceniu się narodów
Każde społeczeństwo bogaci się dzięki wytężonej pracy, szczególnie przedsiębiorców. W pewnych przypadkach warunki naturalne mogę stwarzać bardziej dogodną pozycję wyjściową, ale nawet największe bogactwa można zmarnować. Niestety historia naszego kraju dostarcza tu ważkich materiałów do przemyśleń. W obecnej chwili Polska osiągnęła średni poziom rozwoju i aby dokonać dalszych postępów konieczne jest podjęcie poważnych wysiłków celem podniesienia poziomu wiedzy. W XXI wieku postęp gospodarczy opiera się na nowych technologiach i nowych rozwiązaniach organizacyjnych. Oczywiście solidne podstawy w postaci sprawnego systemu finansowego, ram prawnych zapewniających szybkie i sprawiedliwe rozstrzyganie sporów, systemu podatkowego zachęcającego do ponoszenia ryzyka i podejmowania pracy, wydajnej biurokracji i dobrze rozwiniętej szeroko pojętej infrastruktury są nadal istotne, ale same w sobie nie wystarczają do pokonania pułapki średniego rozwoju.

W Polsce powszechnie panuje przekonanie, że z jednej strony państwo stanowi zawadę w bogaceniu się obywatela, a z drugiej, że obniżenie podatków jest najlepszym sposobem stymulacji rozwoju. Owszem, państwo, które powołuje do życia przedsiębiorstwo zajmujące się handlem detalicznym (Krajowa Grupa Spożywcza), czy też zarządzaniem hotelami (Polski Holding Hotelowy) w oczywisty sposób wykracza poza zakres swoich kompetencji, ale to nie powinno nam przesłonić oczywistej prawdy, że w niektórych zakresach państwo, czy też szerzej patrząc sektor publiczny (państwo i instytucje pozarządowe wspierane przez podatnika na przykład w drodze ulg podatkowych) może i musi spełniać niemałą rolę. Takimi dziedzinami są oświata, nauka i prace badawczo-rozwojowe (B+R). Wysiłek w zakresie B+R jest niezbędny do osiągnięcia przez rodzime przedsiębiorstwa wiodącej pozycji w danej branży. Firmy, które przodują są w stanie osiągać wysokie zyski i oferować wysokie wynagrodzenie. Zatem, pożytki z B+R daleko wykraczają poza korzyści przypadające właścicielom przedsiębiorstw. Niestety, polskie koncerny nie należą do najlepszych w swoich branżach i tu żadnego zaskoczenia być nie może. Polskie nakłady w zakresie B+R odbiegają od przeciętnej europejskiej, nie mówiąc o tych notowanych w krajach nadających ton w najbardziej zaawansowanych technologiach, na przykład w Korei Płd.

Zobrazujemy ten stan rzeczy przy pomocy danych statystycznych dla wybranej próbki, która obejmuje kraje naszego regionu, a także kilka czołowych krajów UE i Koreę Płd. To ostatnie państwo, które jest nie tak bardzo odległe od Polski pod względem liczby ludności, zadziwia osiągnięciami na tym polu. Eurostat podaje informacje na temat poziom wydatków B+R (wszystkie dane odnoszą się do roku 2019, czyli sprzed pandemii) ponoszone przez sektor publiczny i prywatny (dane w nawiasach). Średnia dla UE wynosi 0,74% PKB (1,48), zaś dla Austrii, Danii, Finlandii i Szwecji odpowiednio 0,93 (2,2), 1,1 (1,84), 0,96 (1,84) i 0,95 (2,43), Jak z tego widać, w tych arcybogatych państwach zarówno sektor publiczny jak i prywatny łoży na ten cel grubo powyżej unijnej przeciętnej. Natomiast te same wskaźniki dla Czech, Węgier i Polski wynoszą odpowiednio 0,74 (1,19), 0,36 (1,11) i 0,49 (0,83). Z kolei w Korei Płd. wydatki na ten cel wynoszą 0,91 i 3,72% PKB. Podkreślmy, że te dane obrazują względne nakłady (w stosunku do PKB), a nie wartości bezwzględne (np. miliardy dolarów). Rodzime nakłady na B+R należą do najniższych w UE. Przytoczone dane także pokazują, że stare powiedzenie „pieniądz przyciąga pieniądz” ma tu zastosowanie. Stosunkowo wysokie wydatki sektora publicznego (państwo, uczelnie, instytucje naukowe dobra publicznego) są w stanie zmobilizować sektor prywatny do większego wysiłku. Często mamy tu do czynienia z partnerstwem publiczno-prywatnym dzięki czemu z punktu widzenia biznesu ryzyko nieuchronnie związane z takimi pracami jest niższe niż w przypadku samodzielnej działalności.

Ponownie, same wydatki, nawet liczone w kategoriach względnych, niewiele mówią – istotne są wyniki wydatków. Patenty triadyczne to są wynalazki, które są jednocześnie uznane przez trzy najpotężniejsze regiony Zachodu, USA, UE i Japonię. Takie patenty powszechnie uznaje się za światowe osiągnięcia. OECD publikuje dane na ten temat. Niestety nie przedstawiają one Polski w korzystnym świetle. Przytoczmy dane bezwzględne (całkowita liczba patentów triadycznych) i względne (liczba patentów na 1 milion mieszkańców – liczby w nawiasach). Zacznijmy od danych dla całej UE – 11 491,1 (25,7 – liczby po przecinku wynikają z tego, że niektóre patenty są opracowywane przez naukowców z kilku krajów i taki patent dzieli się równo pomiędzy kraje, w których działają autorzy). Idźmy dalej, Austria, Dania, Finlandia i Szwecja: 384,7 (43,3), 323,7 (55,7), 272,2 (49,3) i 852,1 (82,9). Korea Płd. odnosi sukcesy na miarę Finlandii, 49,5 patentu na 1 mil mieszkańców i całkowita ich liczba 2558,0. Natomiast Czechy, Węgry i Polska mogą poszczycić się poniższymi osiągnięciami: 58,0 (5,4), 48,6 (5,0) i 87,7 (2,3) Przytoczone liczby wskazują na to, że Polskę dzieli przepaść od bardziej rozwiniętych państw. Nasi naukowcy nie są w stanie wypracować tylu wynalazków światowej rangi co ich koledzy z Austrii, Danii i Finlandii, nie mówiąc o Szwecji i Korei Południowej.

Co gorsze, w przypadku Polski mamy do czynienia z bardzo niską wydajnością nakładów B+R. W przeliczeniu na 1 milion mieszkańców nasze jednostki badawczo-naukowe odstają nie tylko od najlepszych w Europie i Korei Płd., średniej dla UE, ale nawet od średniej światowej (7,4 patentu triadycznego na 1 mil mieszkańców). A przecież w tym ostatnim przypadku do średniej wliczane jest zaludnienie krajów, które z powodu ubóstwa nie prowadzą absolutnie żadnej działalności w tym zakresie. Nasi regionalni konkurenci (Czechy i Węgry) także osiągają wyniki poniżej przeciętnej europejskiej i światowej, ale na tle Polski prezentują się całkiem dobrze, bo mają ponad dwukrotnie wyższą liczbę patentów triadycznych na 1 mil mieszkańców.

Powyższe wskazuje na występujące nad Wisłą rażące braki w organizacji B+R, oczywiste niedociągnięcia w zakresie dostarczania bodźców do skutecznej działalności na tej niwie, jaki i daleko idący brak nadzoru nad skutecznością wydawanych pieniędzy podatnika. Na uwagę zasługuje tu przypadek Węgier, w których niższe nakłady sektora publicznego przekładają się na wyższe wydatki sektora prywatnego i znacznie lepsze efekty w zakresie liczby patentów w przeliczeniu na milion mieszkańców. Trzeba zatem podkreślić, że samo zwiększenie wydatków niczego nie gwarantuje. Konieczne jest wcielenie w życie takich ram prawno-organizacyjnych, który zachęcą do prowadzenia skutecznej działalności na tym polu.

Nieco lepszy obraz uzyskujemy patrząc na wysiłki w zakresie finansowania szkolnictwa wyższego. (Podane poniżej liczby odnoszą się do roku 2018, ostatniego, za który OECD podał dane.)
Nasz kraj wydaje na ten cel 1,2 % PKB, czyli praktycznie tyle ile wynosi średnia dla UE (1,19), ale już poniżej przeciętnej dla OECD (1,43). Wysoko rozwinięci członkowie UE łożą na ten cel: Austria 1,74, Dania 1,72, Szwecja 1,56, Finlandia 1,53, zaś Korea Płd. 1,57. Czechy i Węgry wydają odpowiednio 1,19 i 1,07% PKB.

I tym razem trudno jest dojść do wniosku, że te wydatki pieniędzy podatnika przynoszą zamierzony skutek, bo notowania naszych uczelni nie zapierają tchu w piersiach – najlepsze znajdują się dopiero w piątej setce w rankingu szanghajskim. Dla porównania, Szwecja ma w pierwszej setce trzy uczelnie, Dania dwie, a Finlandia jedną. Także i w tym przypadku można się zastanawiać nad efektywnością wydawanych pieniędzy podatnika, ponieważ najlepsza uczelnia czeska znajduje się w setce trzeciej. W sumie, jeśli chodzi o wysiłki w dziedzinach kluczowych dla naszego bogactwa i naszej przyszłości, B+R i szkolnictwa wyższego, to mamy duże luki nie tylko w zakresie finansowania, ale szczególnie jeśli chodzi o ramy prawne i organizacyjne.

Przejdźmy teraz do drugiej istotnej dla nas sprawy – podatków. Wbrew powszechnej opinii na tle UE ciężar podatkowy w Polsce nie rysuje się jako wysoki. W naszym kraju przez sektor państwowy przechodzi 41,0% PKB, podczas gdy w Danii 53,6, Finlandii 52,3, Szwecji 49,7, Austrii 49,2, zaś średnio w UE to jest 46,0%. W Węgrzech i Czechach sytuacja rysuje się podobnie do Polski, odpowiednio, 43,9 i 41,4% PKB. Natomiast na drugim biegunie jest Korea Płd., tam państwo pobiera tylko 34,8% PKB. Tu dochodzimy do podstawowej sprawy – rozmawiając o podatkach nie można tylko patrzeć na jedną stronę równania (ile wynoszą), ale i na drugą, czyli na jakie cele podatki są pożytkowane i jaka jest jakość otrzymywanych od państwa usług. Albowiem podatki to nie jest jakaś „kara” za bycie obywatelem danego kraju, ale „składka” mająca na celu pokrycie wydatków na dobra i usługi, których obywatel i mniejsze społeczności nie są w stanie same sobie dostarczyć, a które są niezbędne.

W naszych rozważaniach skupiliśmy uwagę na drobnym, ale nadzwyczaj istotnym, wycinku usług świadczonym przez państwo, czyli B+R i szkolnictwie wyższym, zaś innymi z braku miejsca i czasu nie zajmujemy się. Niemniej, z tych danych płynie wniosek, że wysokie podatki nie stanowią przeszkody w osiąganiu bogactwa. Na przykład Szwecja, kraj, w którym państwo „zżera” niemal 50% PKB, cieszy się bardzo wysoką stopą życiową i co dla naszych rozważań nadzwyczaj istotne jest w stanie utrzymać na swoim obszarze bardzo konkurencyjne przedsiębiorstwa i sprzyja powstawaniu nowych. W tym państwie swą siedzibę ma tak zaawansowana technologicznie firma jak Ericsson. Podobna sytuacja panuje w sąsiedniej Finlandii, w której mieści się siedziba Nokii. Ani jedno, ani drugie przedsiębiorstwo nie wyraziło najmniejszej chęci przeniesienia się do USA, gdy prezydent Trump wysunął taką ideę. Koniecznie trzeba podkreślić, że w obu przypadkach rynki wewnętrzne Szwecji i Finlandii są malutkie w porównaniu do rynku amerykańskiego, co samo w sobie stanowi ważki argument na rzecz przenosin za ocean. A jednak pomysł spalił na panewce! Podobnie, o przenosinach do jakichś rajów podatkowych nie myślą Electrolux, Volvo czy IKEA. Bo w rajach podatkowych jest pod dostatkiem oligarchów i bogatych emerytów, ale jak na lekarstwo świetnie wykształconych i energicznych menedżerów i pracowników.

Tu właśnie jest sedno sprawy – sprawność wydatków państwa. Szwecja dochody z podatków wydaje efektywnie. W kraju tym mamy do czynienia z instytucjami B+R na najwyższym światowym poziomie. Imponuje również szkolnictwo wyższe, włącznie ze szkołami biznesu. Podobnie, poziom i zakres usług, które władze świadczą obywatelowi jest zgodna z jego oczekiwaniami. Dlatego, Szwecja jest krajem, z którego niechętnie się emigruje, a który jednocześnie stanowi magnes dla zdolnych i przedsiębiorczych imigrantów. To właśnie do Szwecji przybyli rodzice Sebastiana Siemiatkowskiego. Właśnie tam on zdobył wykształcenie (w znakomitej uczelni Stockholm School of Economics) i tam założył firmę Klarna. Podobnie mają się sprawy z Finlandią, Austrią i Danią.
Na drugim biegunie w przedstawionej przez nas próbce jest Korea Płd. Jej system gospodarczy jest dużo bardziej zbliżony do amerykańskiego – wolnorynkowy. Zakres usług, które dostarcza państwo jest dużo niższy od tych występujących w typowym kraju europejskim, na przykład brak jest tam powszechnego zasiłku dla bezrobotnych. Stąd podatki są dużo niższe niż w Europie. Niemniej, wydatki sektora publicznego na interesujące nas programy są wysokie i ich wyniki są imponujące.

O tym, czy w Polsce należy wcielić w życie model skandynawski, czy koreański muszą zadecydować najbardziej zainteresowani, czyli obywatele. Celem niniejszego szkicu jest jedynie przedstawienie istniejących alternatyw, albowiem istniejąca polityka gospodarcza – szczególnie w zakresie wydatków państwa (czyli podatnika) na B+R i szkolnictwo wyższe – gwarantuje niezdolność do przezwyciężenia pułapki średniego rozwoju, czyli powolne tempo wzrostu gospodarczego i tym samym ograniczone możliwości bogacenia się państwa i obywatela.

Kazimierz Dadak 21 czerwca 2022