W debacie Fundacji odpowiada prof. Jacek Breczko

Balcerowicz musi wrócić
Nie jestem specjalistą w dziedzinie ekonomii, ani tym bardziej natchnionym twórcą cudownych recept na bogactwo narodowe. Odpowiadając na pytanie „Jak się wzbogacić mogą Polska i Polacy?”, chętnie odwołałbym się zatem do rozwiązań sprawdzonych. Spróbuję – co najwyżej – dodać kilka „autorskich uwag” i korekt związanych z naszą polską specyfiką. Jak wyglądają owe „rozwiązania sprawdzone”? Wydaje się, że historia gospodarcza dostarcza mnóstwo ewidentnych i empirycznych przykładów. Wymieńmy kilka (pierwsze, które przyszły mi do głowy w układzie chronologicznym): katastrofalna w skutkach, i przyczyniająca się do upadku Rzymu, ekonomiczna reforma Dioklecjana wprowadzająca sztywne ceny. Przegrana Francji z Anglią w XVIII wieku mająca w tle odmienne systemy polityczne i ekonomiczne (francuski system centralistyczny, protekcjonistyczny i merkantylistyczny vs pluralistyczny i liberalny angielski). Wiek dziewiętnasty szedł przeważnie „tropem angielskim”. Wiek dwudziesty – po katastrofie pierwszej wojny światowej – powrócił do rozwiązań anty-liberalnych i centralistycznych, dostarczając wielu empirycznych przykładów. Wymieńmy niektóre: bogate i liberalne RFN vs ubogie NRD; bogata i liberalna Korea Południowa vs pogrążona w nędzy totalitarna Korea Północna; dynamicznie rozwijający się liberalny Tajwan vs biedne komunistyczne Chiny (do czasu liberalnych reform Deng Xiaopinga). Obecna potęga Chin wydaje mi się być przeszacowana, bo nie są one atrakcyjne kulturowo, a innowacje techniczne są kopiowane z Zachodu. Ta hybryda politycznej władzy komunistów z wolnym rynkiem nie jest zbyt płodna w dziedzinie „ducha”, co jest – jak sądzę – na dłuższą metę kluczowe.

Ekonomia bywa – nie bez podstaw – nazywana ekonomią polityczną. A zatem warto zwrócić uwagę na polityczne zaplecze (a po części fundament) działalności gospodarczej. Carl Schmitt – „prawnik Hitlera”, a po wojnie wpływowy filozof polityki – twierdził, że liberalna demokracja, a w szczególności doktryna podziału władz, nie jest efektywna w zabezpieczaniu wolności jednostki i nie to jest jej celem. Jest ona – po prostu – sposobem na wskazanie wroga, czyli jest ideologicznym i propagandowym narzędziem do walki z tak zwanym „autorytaryzmem, absolutyzmem, despotyzmem”. Sądzę, że Schmitt się myli. Trójpodział, a właściwie czwórpodział, władz (dodajmy władzę niezależnych mediów) jest czymś realnie oddziałującym i – śmiem twierdzić – wręcz fundamentalnym nie tylko dla wolności jednostki, ale też dla bogactwa narodów w długim okresie (tyrani bowiem potrafią sypnąć groszem, ale ten deszcz krótko pada).

Początki sporu między zwolennikami centralizacji i podziału władz można dostrzec już u Arystotelesa, który z niechęcią odnosił się do platońskiego – skrajnie centralistycznego – projektu. Można zaryzykować tezę, że u podstaw centralizmu mamy dziecięcą wiarę w dobrego, mądrego ojca, a u podstaw doktryny podziału władz dojrzałą – opartą na życiowym doświadczeniu – nieufność wobec ludzi, a szczególnie ludzi władzy, najbardziej zaś ludzi o niekontrolowanej władzy (to znaczy odpowiadających tylko przez Bogiem i Historią). Wysublimowanym przejawem owej podejrzliwości jest filozoficzna antropologia postrzegająca człowieka jako istotę egoistyczną. W tym pierwszym modelu mamy wiarę w dobrego ojczulka-cara otoczonego, co najwyżej, złymi doradcami; może on być również genialnym strategiem i wielkim wodzem (niczym jakiś Cezar Napoleon Piłsudski), ale – nade wszystko – jest ojcem miłującym lud. W istocie jest to – jak to bywa z dziecięcą wiarą – piękna bajka. W tym drugim modelu (u Arystotelesa będzie to – w formie zarodkowej – politea), mamy przekonanie, że władza „wodzi na pokuszenie” i deprawuje, a im większa władza, tym bardziej wodzi na pokuszenie i deprawuje. Zaczynamy od pięknych deklaracji o „roztropnej trosce o dobro ogółu”, która zamienia się w nieroztropną troskę, a następnie – przede wszystkim – w troskę o dobro własne, czyli o utrzymanie władzy. Dobry ojciec zamienia się – siłą mechanizmów niezależnych do pewnego stopnia od jego woli – w tyrana.

Jak temu zapobiec? Otóż sposób jest prosty niczym mechanizm ewolucji. Należy podzielić władze i tak to „ukonstytuować” (zapisać w konstytucji), aby władze wzajem się kontrolowały. Innymi słowy, aby elity – decyzyjne, wykonawcze, sądownicze i informacyjne – odpowiednio pogrupowane, patrzyły sobie wzajem na ręce, a przy okazji konkurowały i doskonaliły się w owym patrzeniu, aby wzrok ich był coraz ostrzejszy i bardziej przenikliwy.

Co się jednak dzieje, kiedy ów podział władzy zanika? Otóż jeśli rząd zdominuje parlament, dyskusje parlamentarne stają się fikcją. To premier stanowi prawo wygodne dla siebie, co prowadzi do szybkiej i krótkowzrocznej legislacji (łatanie bieżących dziur), czyli do niestabilności prawa. A niestabilność prawa uderza z wielką destrukcyjną siłą w gospodarkę (co się zazwyczaj ujawnia nie od razu, ale po jakimś czasie). Oto pierwszy przyczynek do czegoś, co można by określić jako „synergia negatywna”. Idźmy dalej. Niezależność władzy sądowniczej od rządu również jest czymś fundamentalnym. Bez tego zakaz uwięzienia poddanego bez zgody sądu, zapisany w Magna Charta Libertatum, byłoby fikcją (król po prostu rozkazywałby sędziemu, aby uwięził poddanego). Krótko mówiąc, jeśli rząd podporządkuje sobie wymiar sprawiedliwości, staje się sędzią we własnej sprawie. Wszelkie przeto pozwy przeciwko rządowi i państwu, również te dotyczące kwestii własnościowych i gospodarczych, kończą się źle dla pozywających. To z kolei skłania do powstrzymywania się od działalności gospodarczej oraz studzi zapał inwestycyjny. Oto drugi przyczynek do „synergii negatywnej”. Jeśli – idźmy dalej – rząd podporządkuje sobie władzę medialną, na miejsce faktów i dociekania prawdy, wkracza propaganda, która zazwyczaj jest „propagandą sukcesu” (działań i kondycji własnej) oraz „propagandą mizerii” (działań i kondycji przeciwników, wrogów i „obcych”). W ten sposób powstaje rzeczywistość fikcyjna, w którą zaczynają wierzyć nie tylko ogłupiani obywatele – zamieniający się stopniowo w poddanych – ale też rządzący. Fikcja zaś jest słabą podstawą podejmowania trafnych decyzji (choć niekiedy z fałszu wynika prawda). Niezależne media pełnią też funkcję „zdrowotną”, niczym ośrodki bólu w organizmie; tropią bowiem różne błędy i nadużycia władzy. Inicjują przeto działania naprawcze i zapobiegawcze. Ale te impulsy bólowe (owe „demaskacje”) są szczególnie nieprzyjemne dla władzy, dlatego autokraci uważają niezależne media za „kulę u nogi”. Co więcej, „zależne media” – uprawiające „propagandę sukcesu” – potrzebują ewidentnych przykładów owego sukcesu; zachęcają zatem rządzących do obiecywania i realizacji różnych spektakularnych wielkich inwestycji, które mogą zdobyć poklask społeczny. Mogą to być tysiące tanich mieszkań, wielkie lotniska, wielkie statki, wspaniałe elektryczne samochody, odbudowa pałaców i zamków. Inwestycje te zaś – realizowane czy tylko projektowane – obciążają budżet, co staje się kolejnym przyczynkiem do „synergii negatywnej”.

Likwidując „podział władzy” – dążąc do centralizacji, konsolidacji i wzmocnienia władzy wykonawczej – rządzący pragną zapewnić sobie, tak naprawdę, nie większą efektywność rządzenia dla dobra ogółu, ale długie panowanie. System liberalnej demokracji powoduje, że władzę raz zdobytą trzeba będzie wkrótce– w perspektywie kilku lat – oddać. System demokracji fasadowej (czy też – innymi słowy – „demokracji ludowej” lub „nieliberalnej”) pozwala perspektywę rządzenia wydłużyć do dekad, czyli w istocie pozwala mniemać, że władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy. To z kolei stanowi zachętę – zwalniając hamulce – do nadużywania władzy: do działań na granicy prawa, a nawet poza tą granicą. I oto nagle – gdy „uzbiera się miarka” – rządzący uświadamiają sobie, że władzy raz zdobytej nie mogą oddać nigdy, że władzę trzeba utrzymać za wszelką cenę. Na przykład za cenę licznych transferów socjalnych, które oficjalnie mają cele egalitarne i prospołeczne, ale tak naprawdę mają zapewnić sukces wyborczy (dopóki są jeszcze wybory). Circem et panem wraca w nowej odsłonie i prowadzi do „nadprodukcji” pieniądza, co skutkuje inflacją. Walcząc zaś ze skutkami inflacji – zabiegając o sympatię wyborców, której władza nie może stracić – wprowadza rozliczne „działania osłonowe”, które przyśpieszają inflację, rozkręcając swoistą spiralę.

Tak czy inaczej – w obozie władzy postawionym przed nieliberalną alternatywą „być albo nie być” – dominuje myślenie krótkoterminowe; nie budowa respubliki, obliczona na dekady (a może nawet, jak w czasach rzymskich, na stulecia) solidnego trwania w fundamencie oraz zrównoważonego wzrostu na wyższych piętrach, ale na doraźne akcje związane z bieżącymi zagrożeniami, nakierowane na wyniki sondażowe. Przypomina to byle jak ułożone palenisko, które ledwie się żarzy, ale próbuje się je rozpalić, dorzucając słomy i polewając benzyną.

To z kolei – myślenie krótkoterminowe i interwencyjne – zaczyna w coraz większym stopniu naruszać równowagę makroekonomiczną (Czymże jest „równowaga makroekonomiczna”? Oddajmy głos specjaliście: „Jarosław Janecki… zastosował do mierzenia równowagi «pięciokąt stabilizacji makroekonomicznej» ( model stosowany wcześniej przez profesora Grzegorza Kołodko). «Pięciokąt» w prosty sposób pokazuje, jak wygląda sytuacja z inflacją, wzrostem PKB, stanem finansów publicznych, saldem na rachunku bieżącym i bezrobociem. Ujawnia relacje pomiędzy tymi wielkościami, bo ważne jest przecież, żeby gospodarka rosła, ale nie kosztem inflacji czy też wysokiego bezrobocia. W 2015 roku nie tylko wszystkie wskaźniki makroekonomiczne się poprawiały i były najlepsze w historii, ale np. pomimo deflacji gospodarka dość szybko i stabilnie rosła. Wchodziła właśnie w najsilniejszy i najzdrowszy cykl koniunkturalny w swej historii”. Jacek Ramotowski, „Gospodarka traci równowagę. Co jest tego powodem?”interia.pl) Wyborcy wszak nie myślą w kategoriach długookresowej równowagi makroekonomicznej, ale tego co mają dzisiaj w kieszeni. Naruszenie zaś równowagi makroekonomicznej – niczym homeostazy w orgazmie czy ekosystemie – prowadzi do chaosu i przewlekłej choroby. Oto najważniejszy być może przyczynek do „synergii negatywnej”. Jak ta choroba się nazywa? Imię jej – stagflacja (inflacja połączona z recesją).
*
Mam wrażenie, że wszystko, co napisałem wyżej, to oczywiste oczywistości. Ale banały też czasem warto powtarzać. Powyższy opis był w znacznej mierze abstrakcyjny i ponadhistoryczny, ale – jak się zapewne czytelnicy domyślają – inspirowany obecną sytuacją ekonomiczną, polityczną (a nawet, by tak rzec, „aksjologiczną”) w Polsce. Jestem gotów bronić tezy, że rządzący naszym krajem po roku 2015 robią wszystko jak trzeba, tylko dokładnie na odwrót. Będzie to – miejmy nadzieję – przewodnik na następne dekady i pokolenia, jak rządzić nie należy. Właściwie każda ważna decyzja rządzących ma wektor przeciwny do tego, który bym postulował. Nawet słynne 500 plus – które zostało zaakceptowane, siłą rzeczy, nawet przez opozycję – wydaje mi się prymitywnym i nieefektywnym sposobem redystrybucji dóbr i walki z obszarami ubóstwa, nie mówiąc już o impulsie pro-prokreacyjnym. Wyżej wymienione przyczynki do „synergii negatywnej” to tylko niektóre wektory o zwrocie przeciwnym do – według mnie – słusznego. .

Co wszelako mam na myśli posługując się tym terminem? Synergia – jak wiadomo – to współdziałanie różnych czynników, którego to współdziałania efekt jest większy niż suma owych poszczególnych czynników. Owe czynniki, czy też działania, wzajem się wzmacniają: nie tyle się sumują, co „iloczynują”. „Synergia pozytywna” przyczynia się do przyśpieszenia wzrostu, ekspansji, eksplozji, negentropii, zaś „synergia negatywna” do przyśpieszenia upadku, zmarnienia, implozji, entropii. Przykładem „synergii negatywnej” – w przypadku historii Polski – były rządy saskie zakończone pierwszym rozbiorem. Ujmując zaś rzecz szerzej: był to proces, który został zainicjowany przez powstanie Chmielnickiego, a który skończył się skurczeniem terytorium państwa – posiadającego milion kilometrów kwadratowych – do zera.

Wymieńmy zatem hasłowo owe – wyżej wymienione – przyczynki do „synergii negatywnej”: niestabilność prawa, zmniejszanie się inwestycji prywatnych, wielkie inwestycje państwowe obciążające budżet, gigantyczne transfery socjalne obciążające budżet (co prowadzi do wielkiego deficytu budżetowego, który jest ukrywany w ramach swoistej „kreatywnej księgowości”), dodruk i psucie pieniądza (efekt zależności Banku Centralnego od rządu) oraz – jako skutek – inflacja, zakłócenie równowagi makroekonomicznej, a na horyzoncie stagflacja. To – rzecz jasna – tylko wybrane przyczynki. Są też przyczynki zewnętrzne, niezależne od decyzji i działań rządzących, takie jak epidemia „covidowa” oraz wojna w Ukrainie. (Inna sprawa, jak rządzący sobie z tą epidemią radzili. Odpowiedź wymaga pogłębionych badań porównawczych. Rzut oka na statystyki wskazuje jednak, że w tym przypadku rządzący zasłużyli – co najwyżej – na ocenę mierną. Jeśli zaś chodzi o wojnę w Ukrainie, reakcja rządzących wydaje się zdumiewająco trafna i „adekwatna”.)

Wbrew „propagandzie sukcesu” jest źle, a nawet bardzo źle, ale nie beznadziejnie. Zaczynamy obsuwać się po „negatywno-synergicznej” równi pochyłej, ale proces ten można wyhamować i odwrócić. Niezbędne są jednak trafne decyzje zarówno rządzących, jak i wyborców. Choć nie obejdzie się bez potu i łez, to – miejmy nadzieję – obejdzie się bez krwi. Na miejsce „jedz, pij i popuszczaj pasa”, będzie musiało wkroczyć – na etapie zdrowienia – „pracuj i zaciskaj pasa”, albo – jeśli ktoś woli – ora et labora.
*
Mamy, jako nacja, wyrzeźbione – w długim procesie historycznym – pewne wady i zalety. Warto wziąć je pod uwagę, projektując polski wariant społeczeństwa dobrobytu.
Zacznę od wady. W dawnej Polsce sojusz króla i średniej szlachty (za późnych Jagiellonów) przeciwko rodom magnackim został osłabiony, a następnie zlikwidowany w wyniku nieszczęśliwego zbiegu okoliczności biologicznych, historycznych i ustrojowych. Dynastia Jagiellonów wymarła, a ich szwedzcy dalecy potomkowie, czyli Wazowie, okazali się – ujmując rzecz w wielkim skrócie – nieroztropni i nieskuteczni. Rzeczpospolita szlachecka zamieniła się w Rzeczpospolitą magnacką. To zaś doprowadziło do klientelizmu. Średnia, a szczególnie biedna szlachta, trzymała się „klamki magnata” i z nim wiązała nadzieje na karierę i lepsze życie. Rodziło to powiązania quasi-mafijne i wszechobecny nepotyzm. Kiedy patron rósł w siłę, rosła w siłę jego „klientela”, kiedy słabł i popadał w tarapaty, władzę i dochody tracili jego akolici. Model klientelski i nepotyczny głęboko wniknął w polską mentalność i kulturę. Odtwarza się więc różnych okolicznościach ustrojowych i historycznych (różne koterie w czasach rządów sanacyjnych, różne koterie w PZPR). W polityce o typie klienckim mniej chodzi o program, dobro ogółu, rację stanu, zasady i wartości, a bardziej o zdobywanie wpływów i promowanie „swoich”; z kolei owi akolici odwzajemniają się bezkrytyczną wiernością wobec patrona. To wyjątkowo destrukcyjny i ogłupiający (uderzający w podmiotowość i samodzielne myślenie) typ stosunków społecznych i politycznych. Obecnie – jak się wydaje – ponownie się odrodził i bujnie – niczym chwast – się rozplenia. Sprzyja temu własność państwa i związane z tym posady – na przykład w spółkach skarbu państwa – przynoszące pokaźne dochody przy minimum pracy; dodać do tego należy dobrze płatne posady w administracji państwowej. Kto się trzyma klamki „magnata rosnącego w siłę”, może liczyć – on i jego rodzina – na liczne synekury.

Wypada w tym miejscu wypowiedzieć jeszcze jedną banalną uwagę: własność państwowa jest zazwyczaj nie tylko gorzej zarządzana niż prywatna (ta ostatnia pozbawiona jest bowiem parasola ochronnego „skarbu państwa”), ale jest też źródłem nepotyzmu i generatorem niejawnych układów i quasi-mafijnych zależności. Oto – innymi słowy – grunt na którym wyrasta chwast klientelizmu. Jeśli chcemy zatem zlikwidować ten chwast, należy zlikwidować grunt, na którym wyrasta: ograniczyć przeto własność państwową do koniecznego minimum lub – jeśli ktoś woli – do słusznego optimum. Obecnie jednak – podobnie jak w końcowym okresie rządów sanacyjnych – wektor ma zwrot przeciwny: raczej nacjonalizacja, a nie prywatyzacja jest promowana.

Innym ważnym sposobem walki z klientelizmem i nepotyzmem byłoby wprowadzenie apolitycznej – na wzór brytyjski – służby cywilnej. Próba taka była już podjęta, ale – w wyniku oporu materii społecznej skażonej klientelizmem – nie powiodła się. No cóż, wolno zasugerować, że do dwóch razy sztuka, może nawet do trzech. Próbować warto, bo to może zdecydować o bogactwie Polski i Polaków Odnotujmy na marginesie, że jednym z paradoksów najnowszej historii Polski jest fakt, że najbardziej żarliwy przeciwnik i tropiciel ukrytych układów (zwanych „pajęczynami”), stał się twórcą gigantycznego i – w znacznej mierze – jawnego układu.

Tak czy inaczej, prywatyzacja oraz odpartyjnienie administracji państwowej powinny powrócić i zmniejszyć – w ten sposób – zakres „partyjnych łupów” związanych ze zdobyciem władzy. Jeśli bowiem władzę zdobywają ludzie pozbawieni większych talentów (przywiązani jedynie do klamki magnata, „mierni, ale wierni”), to pojawia się pokusa, aby – powtórzmy – władzy raz zdobytej nie oddać nigdy, co uszkadza fundamenty liberalnej demokracji, uderzając w podział władz, skutkując – w dłuższej perspektywie – zapaścią gospodarcza i mizerią narodową. Te sprawy należy widzieć w ich wzajemnym powiązaniu.

Mamy jednak też pewne narodowe zalety, które z kolei należy rozwijać i wykorzystywać. Szczególnie jedna – w kontekście ekonomicznym – wydaje mi się cenna. Otóż posiadamy coś, co można by określić jako „czujność wobec zmienności”, czyli umiejętność radzenia sobie w zmieniających się okolicznościach, elastyczność i umiejętność improwizacji (co jest zapewne skutkiem naszej „burzliwej historii” i brania udziału w „igrzyskach bogów”). Cecha ta może – w zależności od okoliczności prawno-ustrojowych – zamienić się w cnotę, albo też w wadę. Idzie – rzecz jasna – o ten pierwszy wariant. W przypadku mętnych, zmiennych i nieracjonalnych reguł skutkiem tej cechy jest cwaniactwo i kombinowanie (tak było w PRL-u), natomiast w przypadku jasnych, trwałych i racjonalnych reguł skutkiem tej cechy jest inwencyjność, twórczość i przedsiębiorczość. Czymże wszakże są owe reguły? To przemyślane, spójne – a nade wszystko – jasne i stabilne prawo gospodarcze i podatkowe. „Polski geniusz” wydaje piękne i zdrowe owoce nie w mętnej, ale w klarownej wodzie.
*
Jest słynne twierdzenie Lwa Tołstoja – zanotowane na początku powieści Anna Karenina – że wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, a każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój własny sposób. Szczęśliwa rodzina posiada bowiem (łącznie) pewien zbiór cech; brak którejkolwiek powoduje, że rodzina staje się swoiście nieszczęśliwa. Wydaje się, że podobnie jest z bogactwem narodowym. Kraje bogate, zamożne i szczęśliwe są do siebie podobne (to połączenie liberalnej demokracji i wolnego rynku, z pewną tylko – mniejszą lub większą – dawką odgórnej regulacji i redystrybucji dóbr). Jeśli brakuje jednego z tych składników, kraje staczają się – szybciej lub wolniej – w nędzę i nieszczęście.

Ktoś może mi zarzucić, że poglądy wyżej zaprezentowane to poglądy „ortodoksyjnego liberała”, który ma wolnorynkowe klapki na oczach. Być może to prawda, ale wolno zapytać, czy to są „klapki na oczach”, czy też może wyostrzające widzenie okulary? Rację chyba miał Leszek Kołakowski, który uważał, że jeśli odrzuca się wolny rynek, to popada się w dyktaturę, tyranię, a nawet totalitaryzm (tyrania, jak w Chinach, może współistnieć z wolnym rynkiem, ale brak wolnego rynku nie może współistnieć z ustrojem, w którym uznawane są indywidualne wolności i autonomia jednostki). Muszę przyznać, że – podobnie jak Kołakowski – nie lubię doktryn polityczno-gospodarczych w ich czystej postaci; wolę pewne kombinacje, które elastycznie należy stosować do zmieniającej się sytuacji historycznej. Obecnie zaszufladkowałbym się jako socjalno- konserwatywny liberał, ale nie wykluczam, że w innych okolicznościach stałbym się socjalno- liberalnym konserwatystą, a nawet liberalno- konserwatywnym socjalistą. Wydaje mi się, że taki sposób rozumowania i wartościowania to dalekie echo – wspomnianej już – politei Arystotelesa.
Jacek Breczko