Libertarianinowi, zwolennikowi wolności jednostki ograniczonej jedynie wolnością innych jednostek, trudniej niż kolektywiście odpowiada się na pytanie po co nam Polska. Na tym jednak polega fascynujący trud przystosowywania abstrakcyjnych myśli do twardej rzeczywistości i warto się z nim mierzyć. Filozofię polityki, także libertariańską, powinno się uprawiać jako dyscyplinę uczestniczącą, a nie kontemplacyjną, rynek zaś widzieć jako ciekawsze miejsce, niż wieżę z kości słoniowej. W gwarnym miejscu łatwiej zresztą spotkać rodaków i wspólnie z nimi odpowiedzieć na zadane pytanie. Ta odpowiedź zawsze powstanie ze zmieszania ze sobą różnych konkurencyjnych idei. W tej grze jakże dalekiej od modelu doskonałej konkurencji, przez to jakże ciekawej, mogę dołożyć swoje rozumienie tego pojęcia. Jeszcze jedną kostkę domina. Siła, z jaką będę promował moje rozumienie Polski i polskości, ja i podobni do mnie, ostatecznie złoży się na to, jaka Polska będzie w przyszłości i nie tylko jaka będzie, ale też i po co.
Jako libertarianin, niekatolik, nieromantyk, nieobecny na Jasnej Górze, niezafascynowany powstańczą presją na krwawy moralny wynik, w dodatku niepobierający pięćset plus, pewnie nie jestem statystycznym Polakiem ani nawet cieniem wyobrażenia o takim. Polska nie jest dla mnie wiązką tradycji które mogę oglądać z mojego miejsca w tramwaju historii w oczekiwaniu na przystanek, na którym wysiądę. A po mnie wsiądą kolejni. Polska nie jest tylko widokiem za oknem, który zmienia się podczas jazdy, ale bez mojego udziału. Polska to dla mnie projekt, który należy rozwijać, kapitał, który gdy już zrządzeniem losu został przeze mnie odziedziczony wstyd zmarnować, logotyp, który należy upowszechniać, rynek, który należy zagospodarować. Marka, którą trzeba sprzedać, a nabywców nie szukać tylko wśród tych, którzy mają polskich rodziców, ale też i wśród tych, którzy wybiorą polskość jako swoją identyfikację, swoją metkę. A później będą jej, w przeciwieństwie do butów, samochodów czy napojów, wierni.
O ile ta marka jaką jest Polska im na to pozwoli. Bo może być i tak, że przez siły tych, którzy nie wierzą w twórczą destrukcję i jej gorzki, ale zbawienny wpływ, Polska stanie się garbem, obciążeniem, łatką a nie metką, wyludniającą się zbankrutowaną umieralnią. Mogę spróbować to zmienić, łączyć a nie dzielić, łączyć też siły z podobnymi do mnie. Raczej liberałami, raczej pozytywistami, katalaktycznymi patriotami, którzy codziennie sprzątają swoje pokoje bo wiedzą, że z bałaganem u siebie wręcz nie wypada udawać się na sprzątanie wspólnego podwórka.
Polska to dla mnie zaproszenie. Test z umiejętności rozwijania tego, co mamy, sprawnego operowania kapitałami, także symbolicznym czy społecznym, w celu osiągnięcia wspólnego zysku. Polska powinna być bowiem grą o sumie dodatniej i jeśli teraz jest grą o sumie zerowej, a wiele na to wskazuje, to trzeba to zmienić. Trzeba tak przeprojektować zasady transpokoleniowej sztafety, aby korzystali na nich wszyscy szanujący reguły. Reguł zaś powinno być niewiele, kazuistyka bywa krępująca dla ludzkiego działania. Jest w tym wszystkim bardzo dużo miejsca na tradycję, skarbnicę, z której można wiele się nauczyć, bardzo długą rozmowę z bardzo starym człowiekiem, któremu jednak nie można dać się zagadać na śmierć. Bo jeśli mu na to pozwolić, stanie się tyranem, mrozem, który z siłą meteorytu tunguskiego odbierze ciepło żyjącym, zatrzyma kreatywność, zmianę, postęp, z którego to postępu też trzeba mądrze korzystać, nie wsiadać do pędzącego pociągu, nawet wtedy, kiedy jest to modne i zachodnie TGV, z jego okien może nie być widać tych wszystkich błędów, których jakoś możemy jeszcze uniknąć. Polska, jeżeli ma być historią sukcesu, musi balansować pomiędzy wyobrażeniami przeszłości i przyszłości, brać z nich co najlepsze, z tego i z patrzenia na nasze dziś tworzyć jak najlepszą wersję siebie. Przestrzeni wymiany, wolności,
szacunku, twórczości. Dla każdego, kto chce się w niej rozwijać i ją rozwijać w sobie. Po co nam Polska? Po to, abyśmy mogli uczyć się być wolnymi i pomagać być wolnym innym.
Marcin Chmielowski