W debacie Fundacji odpowiada Cezary Kaźmierczak

Rzeczą, która przeszkadza najbardziej polskiej gospodarce, jest brak kapitału związany z wieloletnim komunizmem w Polsce i pewną przerwą w ciągłości rozwoju, bo nawet w czasie zaborów gospodarka rozwijała się w miarę normalnie – do całkowitego zerwania ciągłości doszło za komunistów. Kapitałowo nie jesteśmy w stanie konkurować. Mamy mniejszy fundusz na badania i rozwój niż wiele korporacji na świecie, więc nie jesteśmy w stanie tutaj stworzyć jakiejś przewagi konkurencyjnej. Drugi powód to kwestia wielkości Polski jako kraju, bo nie jesteśmy ani mali, ani duzi. Mali są zmuszeni do ekspansji gdzieś za granicą, duzi mają to we krwi, a my – wobec rozlicznych barier prowadzenia międzynarodowego biznesu – możemy sobie równie dobrze poradzić na miejscu, gdyż Polska jest na tyle dużym krajem, że można tutaj działać. Trzecią barierą jest kwestia know-how. Nasi konkurenci z krajów OECD mogli się doskonalić w zdobywaniu doświadczenia przez wiele lat, gdy my mieliśmy tę przerwę w ciągłości. To są rzeczy, które musimy po prostu nadrobić.

Jeżeli chodzi o kapitał, to jest to kwestia czasu. Wielkości Polski nie zmienimy, choć rząd powinien dążyć do tego, żebyśmy mieli więcej obywateli, bo to też ma duże znaczenie. Tutaj dobrym przykładem jest Hiszpania, która w latach 60. XX wieku miała tyle samo mieszkańców co my, czyli około 30 milionów, ale dzięki aktywnej polityce demograficznej jej populacja liczy już 50 milionów, gdy tymczasem nasza – niespełna 40. Polska powinna wdrożyć agresywną politykę demograficzną, z jednej strony polegającą na kontrolowanej imigracji z kierunków, które się sprawdziły, czyli z Ukrainy, Białorusi i Wietnamu, ale w mniejszym stopniu też z innych regionów, z drugiej zaś starając się przekonać Polki, żeby chciały rodzić drugie dziecko – to efekty przyniesie za dwadzieścia lat.

Inna kwestia to system podatkowy, a właściwie zbiór wzajemnie wykluczających się przepisów, uderzających głównie w polski sektor małych i średnich przedsiębiorców. To im jest najtrudniej się w nim rozeznać, co hamuje ich rozwój, gdyż dla większych korporacji nie stanowi problemu zatrudnić parę dodatkowych osób i oddelegować je do tego zadania. Natomiast jeśli chodzi o administrację, to jest coraz lepiej. Po 1989 roku następuje – być może niektórzy uważają, że zbyt wolna – stopniowa desowietyzacja jej nawyków. Owe sowieckie przyzwyczajenia jeszcze gdzieniegdzie przetrwały w niektórych miastach powiatowych, ale w dużych już się ich nie obserwuje. Należałoby też ograniczyć implementację, a w zasadzie rozszerzanie różnego rodzaju ustawodawstwa europejskiego według metody „Unia Europejska plus zero”. Bo to nie jest tak, że w Unii Europejskiej nie można mieć prawa zdroworozsądkowego, skoro kilka państw europejskich jest w pierwszej dziesiątce najbardziej wolnych gospodarczo krajów.

Źródło sukcesów Niemiec czy Stanów Zjednoczonych tkwi w wolnorynkowej gospodarce, zdrowym rozsądku i konkurencji. W momencie, gdy te kraje budowały fundamenty swojej potęgi gospodarczej, nie miały jeszcze takiego ustawodawstwa, jakie mają dzisiaj i jakie próbuje się w Polsce wprowadzić. Były to gospodarki wolne, po prostu wolnorynkowe. Dziś tak już nie jest, ale pozycja Stanów Zjednoczonych wciąż bije z tych źródeł dawnej potęgi. Japonia to jest trochę inny model, zastosowany również z powodzeniem w Korei, ale to dotyczy ich kultury, charakteru narodowego. Przede wszystkim ludzie są tam pracowici, dużo bardziej niż Amerykanie, i chętniej się podporządkowują. Tam stworzono wielkie ugrupowania przemysłowe: czebole w Korei i keiretsu w Japonii, dość mocno wspierane przez państwo. One tworzyły innowacje, tworzyły produkty, miały dużo pieniędzy na rozwój i badania – na tym megapoziomie ciągnęły całą resztę biznesu. Japończycy zawsze dbali o konkurencję, starali się unikać monopoli, które są wyniszczające dla gospodarki. To wszystko obrastało małym i średnim biznesem i spowodowało tak wielki sukces. Jeszcze w latach 40. i 50. XX wieku produkty japońskie były postrzegane mniej więcej tak jak później wietnamskie – jako tanie i niskiej jakości, po czym wdrożono tam mechanizmy i procedury, które wywindowały je na szczyty jakości na świecie.

Cechy, które pomagają Polakom, to na pewno fakt, że polscy przedsiębiorcy mają motywację i chęci – to jest ich główna przewaga nad konkurentami z OECD. Mają bardzo dużą inteligencję operacyjną, pewną zwinność, zdolność do zmian, potrafią szybko wdrażać innowacje, szybko przystosowywać się do nowych warunków na rynku i to jest na pewno nasza największa przewaga. Plus pracownicy, bo w Polsce jeszcze ludziom chce się pracować – a to nie jest w dzisiejszym świecie zjawisko powszechne – i są w miarę wykształceni. W Polsce jest przede wszystkim duży rynek wewnętrzny, czterdziestomilionowy. Znajdujemy się na szlakach komunikacyjnych. Położenie, które politycznie jest przekleństwem, gospodarczo już niekoniecznie da się tak określić. Mamy zasoby ludzkie, czyli pracowników, którzy chcą pracować, a dzisiaj to jest całkowita odwrotność tego, co widzieliśmy w filmie Ziemia obiecana, gdzie ludzie ciągnęli ze wsi do fabryk; dzisiaj fabryki ciągną za ludźmi – gdzie są ludzie, tam są fabryki. Dużo pomogłaby zmiana systemu podatkowego i różnych regulacji. I to jest najprostsza droga do uzyskania przewagi konkurencyjnej nad innymi krajami, z tego względu, że jest to kwestia decyzji politycznej, nie trzeba do tego jakichś wielkich pieniędzy. Sprawa zupełnie bezkosztowa. Wystarczy zrobić dobry system podatkowy i dobre regulacje gospodarcze. Wtedy, po pierwsze – lokalne biznesy zaczną się rozwijać, a po drugie – zaczną tu przyjeżdżać z całego świata, żeby w tych dobrych, przyjaznych, stabilnych i prostych warunkach prowadzić działalność. Pozostaje jeszcze wspomniana kwestia demograficzna, bo pod względem kapitału i technologii know-how konkurentom prędko nie dorównamy – znów odzywa się tutaj brak ciągłości rozwoju. Trzeba grać na polu, na którym możemy osiągnąć realne przewagi konkurencyjne.