„Ten płyn to przyszłe bogactwo kraju, to dobrobyt i pomyślność dla jego mieszkańców, to nowe źródło zarobków dla biednego ludu i nowa gałąź przemysłu, która obfite zrodzi owoce.”
Przypowieść o talentach
Słowa zacytowane powyżej zostały wypowiedziane w połowie XIX wieku przez Ignacego Łukasiewicza, polskiego farmaceutę i chemika. Czuć w nich fascynację, entuzjazm i moc. Kogo dzisiaj w Polsce stać na taką odwagę? Kto dzisiaj miałby podstawę do tak optymistycznego przekazu? Istotnie, te słowa okazały się prorocze. Wyprodukowany przez Łukasiewicza destylat zapoczątkował bogactwo, pomyślność i źródło zarobku dla biednego ludu, ale akurat nie tego, który Łukasiewicza miał pewnie na myśli i nie temu krajowi zrodził największe owoce, którego pan Ignacy był wielkim patriotą.
Dzisiaj o dostęp do surowca dla tego destylatu, ropę, toczą się wojny, a w kontrolę nad źródłami zaangażowane są dyplomacje i armie wszystkich supermocarstw. Spółki zarządzające jego wydobyciem, przetwarzaniem i dystrybucją produktów wyznaczają politykę rządom i całym regionom świata. Odkrycie Łukasiewicza to zarazem przykład jednej z największych, a może największa w historii, niewykorzystana okazji dla wzbogacenia się, jakie Opatrzność podsunęła Polsce i Polakom. Czy tę szansę można było wykorzystać lepiej? Znajdziemy dziesięć powodów dla których to nie mogło skończyć się sukcesem na skalę krajów arabskich, zakaukaskich, Rosji czy Ameryki Północnej, z czego pierwszy powód jest taki, że w Polsce … nie doszukaliśmy się porównywalnych złóż ropy. Ale czy tylko dlatego? Przecież w 1850 roku, nawet będąc pod zaborami, wyprzedzaliśmy każdego z późniejszych beneficjentów boomu naftowego pod względem rozwoju czy kompetencji. Co zatem sprawiło, że dokonania Łukasiewicza nie przełożyły się w Polsce na sukces wykraczający poza granice ówczesnej i obecnej Polski? Trzydzieści lat po odkryciach Łukasiewicza, 5 kwietnia 1883 r., dwaj chemicy z Uniwersytetu Jagiellońskiego, Karol Olszewski i Zygmunt Wróblewski, po raz pierwszy w historii dokonali skroplenia tlenu, a kilka dni potem uzyskali ciekły azot. Dzisiaj skraplanie gazów jest działaniem rutynowym i w czasie wojny z Rosją umożliwia transport LNG z odległych krajów do Europy, w tym do Polski, łamiąc monopol Gazpromu.
Na tym nie koniec. W roku 1893, zaledwie dziesięć lat po dokonaniach krakowskich chemików, krakowski „Czas” donosił o ciekawym wydarzeniu na Paryskiej Sorbonie: Panna Maria Skłodowska złożyła egzamin na wszechnicy paryskiej z niezwykłym powodzeniem. (…) Do egzaminu stanęło 66 kandydatów i jedna kandydatka, stopień naukowy przyznano 19 osobom, w tej liczbie panna Skłodowska była pierwsza na liście. Fakultet zwrócił jej pieniądze, wniesione za prawo zdawania i koszta egzaminów. Po kolejnych osiemnastu latach, w roku 1911, niegdysiejsza Panna Maria, a wówczas już Madame Maria Skłodowska-Curie, jako pierwsza kobieta otrzymała Nagrodę Nobla dzięki odkryciu polonu i radu oraz za zbadanie metalicznego radu, a więc z …chemii. Bo jakże by inaczej. Warto dodać, że zaledwie osiem lat wcześniej była współlaureatką Nagrody Nobla wraz z mężem Piotrem Curie oraz Becquerelem za prace nad promieniotwórczością. I tym razem nie ma potrzeby wymieniania późniejszych praktycznych zastosowań tych odkryć na skalę przemysłową. Nie ma też potrzeby wskazywania, że i tym razem ani Polska ani Polacy ani polskie firmy nie byli i nie są głównymi beneficjentami korzyści finansowych wynikających z ich zastosowania.
Jakby na przekór temu, do wybitnego grona polskich uczonych niebawem doszła cała plejada kolejnych chemików, również mających realne szanse na Nobla. Wspomnieć więc trzeba prof. Jana Czochralskiego, genialnego wynalazcę stosowanej do dzisiaj metody otrzymywania monokryształów krzemu, będącej podstawą procesu produkcji układów scalonych. Czy jednak w tym przemyśle i w biznesie z nim związanym mamy jakieś spektakularne osiągnięcia przemysłowe? Następna postać to prof. Wojciech Świętosławski, który jako polityk był niestety zwolennikiem niechlubnego getta ławkowego, ale jako naukowiec był ponoć aż sześciokrotnie nominowany do nagrody Nobla w dziedzinie chemii i to tak przed wojną, jak i w czasach najtwardszego komunizmu w Polsce lat 50-60’. Czy w końcu prof. Mieczysław Mąkosza, autora ponad trzystu publikacji naukowych, kilkudziesięciu patentów i doctora honoris causa wielu uczelni, w tym zagranicznych. Wydawałoby się zatem, że mając tak poważne atuty, Polacy powinni mieć znacznie większy udział w komercjalizacji osiągnięć nauk chemicznych. Większość podanych powyżej osiągnięć naukowych Polaków dotyczy jednak trudnych dla Polski okresów jej historii. Najpierw zabory, potem zbyt krótkie Dwudziestolecie i znowu popadnięcia w jarzmo obcej dominacji w czasie komunizmu. Tym by można tłumaczyć dlaczego Polacy nie rozwinęli w kraju firm i przedsiębiorstw działających na skalę międzynarodową jak BASFF, SOLVAY, du Pont, BAYER, HENKEL, czy Imperial Chemical Industries. Gdyby jednak sukces gospodarczy zależał tylko od wolności politycznej, to po roku 1989 należałoby się spodziewać wręcz eksplozji pomysłów, dokonań czy przemysłowych zastosowań „duszonej” wcześniej nauki.
I rzeczywiście, w opublikowanym w 2015 roku, zatem ćwierć wieku po odzyskaniu niepodległości, wywiadzie z prof. dr hab. Bogusławem Buszewskim, ówczesnym prezesem Polskiego Towarzystwa Chemicznego, padają na początku napawające optymizmem słowa: „Polska chemia postrzegana jest jako najlepiej sklasyfikowana dyscyplina naukowa ze wszystkich dyscyplin uprawianych w naszym kraju. Zajmuje 9-11 miejsce na świecie, w zależności od rankingu. Nasi chemicy są dobrze wykształconymi naukowcami w sensie nauk podstawowych, realizującymi interdyscyplinarne tematy.” Czy to jednak przekłada się na nadzwyczajne osiągnięcia naszych rodzimych spółek w globalnej konkurencji? Być może są jakieś punktowe osiągnięcia, a jeśli tak, to przynajmniej powszechnie niewiele o nich wiadomo.
Jako kraj także w innych niż chemia obszarach nie dorobiliśmy się marek i rozwiązań powszechnie znanych. Takimi zaś mogą się poszczycić o wiele mniej liczebne nacje. Wystarczy wspomnieć takie kraje jak Portugalia – ok. 10 mln (skąd pochodzi twórca i właściciel „Biedronki”), Czechy – ok 10 mln („Skoda” umiejętnie wykorzystująca synergię z niemieckim przemysłem motoryzacyjnym), Finlandia – ok. 5,5 mln (i jej słynna „Nokia”), Irlandia – ok. 5,2 mln (do niedawna kontrolowała jedną z większych grup finansowych w Polsce, bank BZ WBK zakupiony przez Santander) czy Słowenia – ok. 2,2 mln (marki „Krka” czy „Gorenje” są znane w całej Europie). To nie są kraje o prostej historii. Część z nich przeszła koszmar komuny czy innych rewolucji społecznych, braku państwowości, izolacji politycznej i gospodarczej, a nawet zwyczajnej biedy graniczącej z głodem. Przykłady można mnożyć. Zatem tragedie historyczne nie powinny być jedynym usprawiedliwieniem.
Można oczekiwać, że nadzieja będzie w nowych polskich dokonaniach po 89’ roku. Owszem, w tym czasie udało nam się wytworzyć kilka rodzimych grup właścicielskich o sporym lokalnym znaczeniu. Większość z nich jednak albo zagospodarowuje rynek krajowy, ale co znamienne, sporo z nich transferuje kapitał poza Polskę i działa już jako „obce” przedsiębiorstwa. Niewiele z nich buduje pozycję regionalną, europejską, nie mówiąc o światowej, choć zdarzają się pojedyncze przypadki jak Maspex, w pewien sposób CD Project RED i kilka podobnych, czy do niedawna jeszcze InPost czy Inglot. Ucieczka kapitału polskiego poza granice kraju, lub oddawanie firm polskich w ręce zagranicznych funduszy (skutek ten sam, bo pieniądze zwykle nie zostają już w Polsce) może być ekonomicznie zrozumiała, ale z perspektywy głównego pytania, z pewnością nie działa na wzrost zamożności całej społeczności lokalnej.
W tym kontekście można się przyjrzeć nowemu biznesowi, młodemu, innowacyjnemu, budowanemu na największym zasobie jaki mamy – inteligencji, wykształceniu i przedsiębiorczości młodszego pokolenia (a więc znowu „droga Łukasiewicza, Olszewskiego czy Marii Skłodowskiej”). Kiedy spojrzymy na listę dwudziestu najbardziej obiecujących start-upów w 2021 roku, to uderzające są dwie rzeczy. Pierwsza, to że większość z nich działa w sferze szeroko rozumianych rozwiązań opartych o internet, a tylko wyjątkowe w sferze wytwarzania dóbr ściśle materialnych, po drugie zaś, że kwoty jakie są przeznaczane na ich rozwój są stosunkowo niskie, bo najwyższe to kilkadziesiąt milionów złotych czy euro. W warunkach polskich są one istotne ale na tle kapitałów światowych kwoty te są w ogóle pomijalne. Stąd domniemanie, że wcześniej czy później, większość z nich, jeśli wciąż będą obiecujące, znajdzie właścicieli poza krajem, co oznacza, że twórcy zaliczą spore przychody (patrz wspomniany InPost), ale zasadnicza wartość dodana będzie już generowana gdzie indziej.
Przy tej okazji warto wspomnieć, że mimo głośnych zapowiedzi sprzed sześciu lat, brak jest zainteresowania wspieraniem takich projektów przez rząd i w ogóle brak poparcia dla nich ze strony kapitału politycznego. Na takie zaś narodowe wsparcie z pewnością zasługuje niejeden z nich, jak choćby rozwój przełomowej technologii ogniw fotowoltaicznych z perowskitów, czyli z minerałów, które można stosować w postaci elastycznej, cienkiej jak folia warstwy w dowolnym kolorze, praktycznie wszędzie: na ścianach, oknach, kadłubach samolotów, karoseriach samochodów, ubraniach czy telefonach, opracowanej przez Olgę Malinkiewicz. Ten brak zainteresowania polityków jest znamienny. Charakterystyczne jest to, że w toczącej się już na dobre kampanii politycznej przed wyborami w 2024 roku żadna ze stron sporu politycznego nie podnosi już postulatów dotyczących wsparcia dla prywatnego biznesu, stworzenia dla niego warunków konkurencyjności, itd. Praktycznie wszyscy liderzy polityczni koncentrują się co najwyżej na kontroli nad przemysłem państwowym, a przede wszystkim na sposobie wydawania pieniędzy, kupowaniu poparcia, a nie na tworzeniu warunków dla ich pomnażania. Poza działaniami fiskalnymi i rozdawniczymi, przez co coraz bardziej ograniczają czy zniechęcają do przedsiębiorczości. To zresztą wkrótce będzie mieć negatywne konsekwencje z perspektywy odpowiedzi na główne pytania naszej ankiety.
Osobną kwestią, już w mniejszym stopniu polityczną, a bardziej społeczną, jest zauważalny brak sukcesji w drugim pokoleniu założycieli firm prywatnych. Wiele przedsiębiorstw powstałych na przełomie lat 80/90, których właściciele w pierwszym pokoleniu doszli do znakomitych rezultatów i rozwoju, w tej chwili albo wygasza swoją działalność albo oddaje ją w inne ręce, nie zawsze już umiejące kontynuować rozwój. Nie zbudowaliśmy etosu kontynuacji w drugim czy trzecim pokoleniu. Ten zaś był fundamentem największych dzisiaj gospodarek zachodu.
Na powyższe nakładają inne jeszcze negatywne zjawiska społeczne, jak drenaż talentów przez zachodnie uniwersytety i przedsiębiorstwa, coraz dotkliwszy brak wykwalifikowanej kadry w kraju mogącej wspierać rozwój i inwestycje, a decydującej niegdyś o naszej przewadze nad innymi krajami,Menedżer jednej z globalnych firm konsultingowych powiedział mi ostatnio, że o ulokowaniu w l. 90’ regionalnej centrali ich biznesu w Polsce zadecydowało to, że matematyka była przedmiotem obowiązkowym na maturze. To nie jedyny taki przypadek. Brak nawet pracowników podstawowego i średniego szczebla, zmiany kulturowe w postaci ciągłej zmiany i braku przywiązania do miejsca pracy i wiele innych, nieznanych wcześniej zjawisk utrudniających planowanie i skalowanie biznesu. Na to nakłada się w ostatnich miesiącach wizja wojny z sąsiadem i jej obecnie widoczne skutki.
Można powiedzieć, że te zjawiska i zmiany dotyczą wszystkich, nie tylko Polski. Tylko, że Polska, jako kraj wciąż na dorobku, bez istotnych zasobów w postaci tzw. starych pieniędzy, jest znacznie bardziej narażona na ich skutki niż gospodarki i przedsiębiorstwa wielu innych państw. Te będą teraz wykorzystywać, jak to często bywało, obecną sytuację kryzysu do dalszej ekspansji gospodarczej, bo w takich warunkach, gdy „Cash is the King” czyli gdy gotówka dyktuje warunki transakcji, najłatwiej jest zdobyć wcześniej trudne do zdobycia pozycje.
I tu dochodzimy do odpowiedzi na tytułowe pytanie „Jak się wzbogacić mogą Polska i Polacy?”. Najprostsza, trywialne wersja tej odpowiedzi jest powszechnie znana i brzmi tak „wytrwałością i pracą ludzie się bogacą”. Chyba, że jednak mówimy o kraju, gdzie tym wysiłkom stanie na drodze zwykła ciemnota rządzących, marnowanie szans i talentów, wewnętrzny spór polityczny blokujący bezprecedensowe wsparcie z UE, a w końcu brak szacunku dla wysiłku przeszłych pokoleń . Często zapominamy, że wolność kraju ani nie legitymizuje ani nie usprawiedliwia braku wyobraźni, nie mówiąc o głupocie.
Przemysł chemiczny, wspomniany na wstępie, to tylko jeden z przykładów marnowania zasobów, braku współpracy i wyobraźni liderów. W Polsce wciąż rodzą się talenty na miarę Łukasiewicza, Maria Skłodowskiej, czy pary Olszewski i Wróblewski. Znamy z przeszłości wielu innych wybitnych wynalazców i innowatorów w innych branżach, w motoryzacji, w IT, w przemyśle lotniczym i innych. Są tacy i dzisiaj. Ich talenty, to dary od Boga. Jednak choćby nie wiadomo jak szczodry by On nie był, to gdy w ludzkich głowach braknie wyobraźni, zostaniemy społeczeństwem wiecznie sfrustrowanych wynalazców, lepiej realizującym swoje indywidualne zdolności i aspiracje zagranicą, niż w kraju, z korzyścią dla innych nacji niż nasza. Tam i owszem, Polacy z pewnością się wzbogacą, ale Polska jako kraj już nie koniecznie. Dlatego wbrew populistycznym zapędom większości polityków trzeba o biznes rodzinny dbać. Nie tylko o ten kontrolowany przez państwo. Wbrew wszystkiemu budować warunki dla jego rozwoju.
Zacząć trzeba od podstaw, od pragmatycznego podejścia do kształcenia nowych pokoleń i zarządzania nauką. Obok pomników postawionych naszymi narodowym bohaterom i męczennikom ciała i ducha, nie burząc ich, budujmy centra nauki i postępu technicznego, twórzmy modę na wiedzę i rozwój. Zamiast promowania w mediach publicznych prymitywizmu i celebrytów chełpiących się arogancją, twórzmy modę na ludzi myślących, wspierajmy koła wynalazców i start-upowców, dbajmy o utalentowanych i chętnych do pracy twórczej, a przede wszystkim uczciwie wynagradzajmy talenty, by płaca budżetowego pracownika nauki, nauczyciela, wynalazcy, prekursora nie była synonimem utraty godności, jak to nieraz bywa. Zaś przede wszystkim zatrzymujmy najlepszych z nich w kraju. Nie dościgniemy najbogatszych, ale możemy z nimi się równać potencjałem rozwojowym.
Jeśli rozsądek zwycięży i nasza polityka kształcenia dzieci i młodzieży, nauka kompetencji społecznych, współpracy i zarządzania talentami wejdzie na właściwe tory, to dla Polski i Polaków staną się one źródłem rozwoju i bogactwa. Przywołując klasyka, takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie. Po ponad czterystu latach od kiedy pierwszy raz sformułowano tę myśl w akcie fundacyjnym Akademii Zamojskiej, jej znaczenie nie straciło na aktualności. Proste?
Aleksander Galos
prawnik korporacyjny