By myśleć o zbudowaniu zgody społecznej, najpierw trzeba wgłębić się w przyczynę konfliktu. Wszystko wskazuje na to, że to nie Polacy kłócą się sami ze sobą, a raczej wąskie grupy polityków, które — należy przypuszczać — nie są samodzielne, a raczej są elementem gry służb i obcych państw w naszym kraju. Z dużym prawdopodobieństwem to służby specjalne innych państw tak ingerują w sytuację wewnętrzną w Polsce, aby podsycać konflikty. Dokładnie tak jak to było u schyłku I Rzeczpospolitej pod koniec XVIII wieku.
Już w latach 50. XX wieku brytyjska armia, walcząca z powstaniem Mau Mau w Kenii de facto kontrolowała działania obu stron konfliktu. Na podobnej zasadzie działały USA w Afganistanie czy wywołano konflikt w Syrii w 2011 roku. Jak pisze F. William Endgahl w swojej książce Nieświęta wojna, celem metody „gang/kontra-gang” jest „podzielenie ludności poprzez konflikty i stworzenie pretekstu dla podjęcia ‘operacji wsparcia pokoju’ przez zewnętrzne siły wojskowe”. Czy z taką sytuacją nie mamy do czynienia teraz w Polsce?
To by wiele wyjaśniało. Bo to, że w krajach tzw. zachodniej demokracji (nie wspominając o państwach spoza tego kręgu) wybory i kandydaci są sterowani, a państwami z tylnego siedzenia rządzą służby specjalne jest raczej pewnikiem. Wydaje się, że tę regułę tylko potwierdzają ostatnie wybory prezydenckie we Francji, gdzie „niespodziewanie” pierwszą turę wygrał „niezależny” kandydat znikąd, a w rzeczywistości osoba wykreowana prawdopodobnie przez ludzi światowej banksterki. Liczą się działania zakulisowe, a nie demokratyczna zasłona dymna w postaci „wolnych” wyborów.
Aktualna sytuacja polityczna w Polsce jest tym bardziej kuriozalna, że różnice obu głównych partii (PiS i PO) w pryncypialnych kwestiach są w zasadzie kosmetyczne: obie są za pozostaniem w UE, obie podnoszą podatki, obie zwiększają zadłużenie publiczne, obie regulacjami i kontrolami utrudniają prowadzenie działalności gospodarczej, obie nie reformują upadającego państwowego systemu emerytalnego czy państwowej służby zdrowia, obie zwiększają biurokrację i uskuteczniają nepotyzm. W związku z tym zacietrzewienie zwolenników obu sił politycznych może się wydać co najmniej dziwne, dopóki nie zdamy sobie sprawy, że chodzi o całkiem co innego.
Walczące kręgi polityczne mają te same interesy. Przyssani do państwowego koryta ciągną gigantyczne pieniądze podatników. Taki jest też cel istnienia coraz bardziej rozdętych wydatków publicznych, które z racjonalnością dawno nie mają nic wspólnego. W ramach tej walki wszystkie chwyty są dozwolone, nie mają znaczenia programy wyborcze, a jedynie słupki sondażowe i pogrążenie przeciwnika. I to te grupy polityczne rozgrzewają konflikt, próbując wciągnąć w wir walki po swojej stronie jak najwięcej osób. Ale nie za bardzo im to wychodzi. Episkopat apeluje o „angażowanie się w dzieło społecznego pojednania”, „łagodzenie emocji” i współpracę ponad podziałami. Niestety, trudno będzie osiągnąć zgodę narodową, bo nie taki jest cel ingerencji sił zewnętrznych w polskie sprawy. Dla przypomnienia: około 500 Polaków, z których część jest politykami czy dziennikarzami, donosiło NRD-owskiej Stasi. Haki na tych ludzi nadal są ukryte w Berlinie. To oczywiste, że szpiegów na innych kierunkach było znacznie więcej…
Żeby się temu przeciwstawić, trzeba działać na polu uświadamiania ludzi na temat rzeczywistej przyczyny konfliktu polsko-polskiego. Chodzi o to, by Polacy przestali brać udział w grze mocarstw jako pożyteczni idioci, jednocześnie tymi działaniami szkodząc samym sobie. Sytuacja jest tym bardziej skomplikowana, że zdecydowana większość opowiada się po jednej ze stron tylko ze względów koniunkturalnych. Równocześnie należy umacniać poczucie patriotyzmu, a przede wszystkim wzmacniać gospodarkę kraju, by w dalszym horyzoncie czasowym to polskie władze miały większy wpływ na politykę sąsiadów niż odwrotnie. Niestety nie będzie to możliwe bez gruntownej reformy państwa, polegającej na radykalnych obniżkach podatków, deregulacji gospodarki i głębokiego zredukowania biurokratycznego narośla, które tłamsi rozwój Polski.