Na ankietę Fundacji odpowiada Tadeusz Kensy

Niby wszystko, czego chcielibyśmy. Tylko my możemy to zrobić. Czy jednak chcemy? Pogrążeni w postmodernistycznej dekonstrukcji i w behawioralnych manierach, wręcz szukamy szans na konflikty; tylko je potrafimy spostrzegać, rozumieć, w nich uczestniczyć, o nich opowiadać, nimi żyć. To jest silniejsze od nas! Tak łatwo żyć z tym i w tym…  Inaczej nie potrafimy, przynajmniej w świecie realnym. Przez ostatnich trzydzieści pięć lat nikt nas tego „inaczej” nie uczył. Czasem próbował Papież, ale gdy wbrew Jego słowom poszliśmy jednak na wojnę, umiał tylko bezradnie płakać.

Teraz już nawet nie wiadomo, czy uczyć się chcielibyśmy… Gdyby jednak tak, to musielibyśmy wszystko robić jawnie, przejrzyście, normalnie, w sposób zrozumiały dla wielu. Tak jak w karnawale pierwszej „Solidarności”. Przyjąć jednak, że nie jesteśmy zdrowi, prężni i gotowi, lecz odwrotnie, że zaniemogliśmy. Bo jeśli jest dobrze jak nigdy, to po co cokolwiek zmieniać? Żeby było normalnie — trzeba byłoby się najpierw zbadać, poddać diagnozie i zaufać zaleconej terapii, a potem jeszcze — konsekwentnej rehabilitacji. Nie międlić w kółko bardzo pięknych lub całkiem niepięknych słów, nie robić „przy okazji” doktoratów z socjologii, psychologii, politologii, geografii politycznej ani nawet z aksjologii. I — koniecznie! — zaprzestać nieustannego przeprowadzania testów na „patriotyczny patriotyzm”! Więcej wiary niż ofiary… Nasza szansa w tym, że nasze podziały, choć głębokie, są jeszcze świeże i często zwyczajnie głupie. Niestety lub stety, nie wszystkie.

Badanie
Zacznijmy od zmierzenia społecznej temperatury i jej tętna. Nikt nie zrobiłby teraz tego lepiej niż p. prof. Barbara Kromolicka ze Szczecina. Wynik badania: wskaźnik zaufania społecznego wynosi obecnie ok. 5%. I wciąż spada. Niemożliwe! Alarm! Zanikają symptomy życia społecznego? Przecież każdy widzi, że nie jesteśmy w ruinie? Zróbmy pośpieszne konsylium, powtórzmy badanie, dodajmy nowe. Proponowany skład: Jan Woleński, Jerzy Wilkin, Michał Heller, Piotr Nowak, Ryszard Legutko, Jan Tokarski, Andrzej Przyłębski, Zbigniew Pełczyński, Paweł Stefan Załęski, Mateusz Matyszkowicz. Ktoś jeszcze? Może Jacek Bocheński? Wynik narady jeszcze bardziej niepokojący. To już prawdziwa społeczna zapaść! Wprawdzie niedawna operacja się niby udała, ale pacjent umiera. Trzeba działać natychmiast i po kolei.

Diagnoza
Niech jej treść sformułuje Załęski: „Koncepcja społeczeństwa obywatelskiego wydaje się nie tylko pozbawiona precyzji i zdolności do metodologicznego zoperacjonalizowania, ale również silnie wyidealizowana i pozbawiona obiektywizmu. Można wręcz stwierdzić, że nie istnieje teoria społeczeństwa obywatelskiego, tylko sfera domniemań, zdroworozsądkowych założeń oraz przede wszystkim odległych od rzeczywistości ideowych idealizacji. (…) Koncepcja społeczeństwa obywatelskiego została rozpropagowana, by obsesyjnie tłumić świadomość społeczeństwa politycznego. Ponowoczesny dyskurs o społeczeństwie obywatelskim stanowi „fałszywa świadomość”, informacyjny szum uniemożliwiający zrozumienie istoty polityczności. Dziś możemy być coraz bardziej świadomi , że koncepcja społeczeństwa obywatelskiego wraz ze wszystkimi jej wzruszająco niewinnymi i szczerymi idealizacjami, jakie wypowiadali zarówno teoretycy, jak i praktycy trzeciego sektora, zaczęła stanowić narzędzie ukrywające przed opinią publiczną właściwy charakter neoliberalnej polityki przekształcenia rzeczywistości społecznej (…), depolityzacji życia społecznego. To właśnie tę depolityzację należy łączyć z kryzysem demokracji, na który za lekarstwo paradoksalnie uważa się w oficjalnym dyskursie społeczeństwo obywatelskie. W tym sensie możemy się uważać za ofiary neoliberalnego dyskursu o społeczeństwie obywatelskim” (Neoliberalizm i społeczeństwo obywatelskie, Wydawnictwo Naukowe UMK, Toruń 2012, str. 225-226, fragmenty).

Mówiąc prościej: cierpimy na dziedziczną (po komunizmie) wewnętrzną niesuwerenność niepolitycznego społeczeństwa wobec (jak za PRL-u) wszechwładzy klasy politycznej. Nasze państwo „musi” składać się aż z trzech sektorów: pierwszy, publiczny, realnie rządzi i dzieli, ale za nic nie odpowiada (tyle tylko, że rządząca partia może przegrać wybory). Zadania społeczne ma wykonywać sektor trzeci, tzw. pozarządowy czyli wszyscy, którzy uwierzą w to, że jako trzon „społeczeństwa obywatelskiego” są prawdziwą przyszłością. Te obydwa ma utrzymać sektor drugi — prywatny. Jest jeszcze jakby sektor, a raczej filar czwarty, zupełnie odrębny ( tyle, że nieformalny) — Kościół katolicki. Reszta społeczeństwa jest niezależna, więc nikomu na niej szczególnie nie zależy. Bo to przecież ze swojej własnej winy. Żeby tylko na wybory chodzić chcieli…

Leczenie
• pamiętać (za Józefem Szujskim), że fałszywa historia jest mistrzynią fałszywej polityki, i (za Henrykiem Elzenbergiem) że piękność świata nie jest oparciem,
• przyjąć ze spokojem, że niepolityczne społeczeństwo obywatelskie samo nie może się zmienić w polityczne społeczeństwo cywilne, lecz może je oktrojować jakoś-oświecona klasa polityczna; poprzez demokratyczną zmianę systemu politycznego, zmianę ustroju, mówiąc w  dużym uproszczeniu — poprzez zmianę konstytucji. Na każdym więc kroku żądać takiej zmiany,
• unieść ciężar jedynej tradycji zdolnej dziś do pogodzenia Jurka Stępnia z Janem Sową, Janusza Śniadka z Jerzym Buzkiem, a Andrzeja Friszke z Justyną Błażejowską — rzeczywistego dorobku pierwszej „Solidarności”,
• czytać bez uprzedzeń oraz ze zrozumieniem pisma Carla Schmitta by wiedzieć, że suweren wcale nie przemawia głosem przedstawicieli wyłonionych na podstawie demokratycznych, powszechnych lub lokalnych wyborów, choć jest w stanie odpowiadać na pytania zadawane w formach plebiscytowych. • rozumieć treść swoich żądań: tak samo szanowania zasady trójpodziału władz, jak i  likwidacji wciąż niereprezentatywnej dla całego społeczeństwa Rady Dialogu Społecznego oraz próżniaczego Senatu, a  powołania w  ich miejsce Narodowej Izby Gospodarczej i Społecznej — organu, do którego swoich przedstawicieli delegowałyby: organizacje przedsiębiorców, związki zawodowe i im podobne, a nawet pracownicy niezrzeszeni, organizacje pozarządowe, organizacje świata nauki, stowarzyszenia samorządowe oraz Kościoły — wybić się na wybór prezydenta dla narodu, a nie dla jakiejkolwiek partii.

Przy pilnym i skrupulatnym przestrzeganiu zaleceń, poprawa powinna pojawić się po pewnym czasie.

Rehabilitacja
Tu dopiero, i jedyny raz, moglibyśmy zwrócić się po radę do zagranicznego specjalisty: „Historia filozofii, a szczególnie etyki, filozofii społecznej czy polityki ma chronić nas przed tym, byśmy nie dali się zbyt łatwo oczarować. Historycy idei mogą pomóc nam ocenić, jak dalece wartości urzeczywistniane w naszym obecnym życiu i aktualna refleksja nad tymi wartościami, odzwierciedlają serię wyborów dokonanych w różnych czasach między różnymi możliwymi światami. Ta świadomość może nam pomóc wyzwolić się z  uścisku jakiegokolwiek hegemonicznego stanowiska wobec nich i możliwych sposobów ich interpretacji i rozumienia. Wyposażeni w takie narzędzia, możemy zrobić krok wstecz od odziedziczonych tradycji intelektualnych i zapytać w zupełnie nowym duchu, co właściwie powinniśmy o nich myśleć. Nie chodzi o to, by wykorzystać przeszłość jako zbiór obcych wartości, które powinny zostać podsunięte niczego nieświadomej rzeczywistości. Jeśli studia nad historią idei mają być użyteczne w sposób, w jaki chcielibyśmy, by były użyteczne, musi istnieć głębszy poziom, na którym nasze obecne wartości i pozornie obce założenia naszych przodków do jakiegoś stopnia są podobne. Nie sugerujemy jednak, że historycy idei powinni zamienić się w moralistów. Nasz podziw zarezerwowany jest dla tych historyków, którzy świadomie trzymali się z dala zarówno od entuzjazmu, jak i od oburzenia, także wtedy, gdy zajmowali się zbrodniami, głupstwami, i niepowodzeniami ludzkości. Sugerujemy raczej, ze powinni dostarczyć swoim czytelnikom informacji istotnych dla zrozumienia sądów o aktualnych wartościach i wierzeniach, potem zaś pozostawić ich, by to przeżuli. (…) Sądzimy, że historycy idei mogą stworzyć coś, co zainteresuje nie tylko antykwariuszy. Wystarczy, że odkryją zaniedbane zazwyczaj bogactwo naszego dziedzictwa intelektualnego i wystawią je raz jeszcze na pokaz. (…) Obydwie strony zgodziły się, że jednym z podstawowych zadań państwa powinno być zabezpieczenie i respektowanie wolności jego obywateli. Jedna ze stron twierdzi, że wywiązuje się ono z tego zadania, jeśli zagwarantuje, że obywatele nie będą doświadczać niesprawiedliwych czy niepotrzebnych przeszkód w realizacji wybranych przez siebie celów. Druga strona zaś utrzymuje, że to nigdy nie wystarcza, bo państwo zawsze musi upewniać się, że obywatele nie popadają w stan możliwej do uniknięcia zależności od dobrej woli innych. Państwo ma obowiązek nie tylko wyzwolić obywateli od osobistego wyzysku i zależności, ale też zapobiegać arbitralnym zapędom swoich przedstawicieli, przyobleczonych w ulotną władzę, w procesie nakładania norm, które rządzą naszym wspólnym życiem.

Jak pokazaliśmy, my, ludzie współczesnego Zachodu wybraliśmy pierwszy punkt widzenia, zupełnie zapoznając drugi, ku czemu były zresztą sprzyjające warunki. Jednak staraliśmy się pokazać, że można ciągle widzieć tę perspektywę jako efekt podjętego wyboru. Czy więc wybraliśmy słusznie? To już zostawiamy czytelnikom do przeżucia.” (Quentin Skinner, Wolność przed liberalizmem, Wydawnictwo Naukowe UMK, Toruń 2013, str. 100-101, fragment).