W debacie Fundacji odpowiada Prof. Stanisław Bieleń

Polska jest ważnym, a może nawet najważniejszym identyfikacyjnym punktem odniesienia dla jej obywateli. Jest organizacją polityczną społeczeństwa, złożonego z różnych grup etnicznych, językowych, wyznaniowych, demograficznych, zawodowych i in. Jest też kolebką i matecznikiem narodu jako „wspólnoty wyobrażonej”, którą wiąże przywiązanie do ziemi (topos), losów i dziedzictwa (genos), języka (logos), mitologii i kultury (epos), wartości i wzorów postępowania (etos). Dlatego patrzymy na Polskę jako na największe dobro narodowe, choć mało kto zdaje sobie sprawę, że „państwo narodowe” jest stosunkowo młodym zjawiskiem. Świadomość narodowa Polaków ukształtowała się bardzo późno, bo dopiero w okresie zaborów, a zatem dzieje państwa i dzieje narodu polskiego, to dwie różne opowieści.

Doświadczenie uczy, że idea państwa narodowego nie jest jednak nieodzowna dla ludzkiego życia. Uwielbienie i poświęcanie się dla swojego państwa może stanowić poważne zagrożenie, związane zwłaszcza z negatywnymi skutkami nacjonalizmu i szowinizmu. Kiedy w państwie robi się ciasno dla innych, kiedy przedstawiciele narodu tytularnego wywyższają się nad mniejszościami narodowymi, a każdą „inność” oceniają jako zagrożenie, wtedy rolą państwa jest obrona podstawowych i powszechnych standardów ludzkich. Historia pokazuje, że często jest odwrotnie. Państwo pod wpływem różnych „obłędnych” ideologii staje się narzędziem opresji w ręku większości.

Pytanie – po co nam Polska – zawiera wiele pułapek semantycznych. Nie wiadomo bowiem, czy „my” to wszyscy razem wzięci „prawdziwi” Polacy, czy raczej wszyscy obywatele Rzeczypospolitej. Czy każdemu z nas Polska jest potrzebna w jednakowy sposób? Polska także nie jest pojęciem jednoznacznym. Może oznaczać państwo jako miejsce zamieszkania i machinę biurokratyczną, ale także jako związek pokoleń, mityczną ojczyznę-ojcowiznę, coś, co ma niemal wymiar metafizyczny. Każdy z „nas” może inaczej wyobrażać sobie potrzebę państwa. Może też żyć w całkiem bezrefleksyjnym świecie i nie mieć żadnego na ten temat zdania. Sięgając do Gombrowicza, Polska to pewna „forma”, która w odbiorze każdego z nas może mieć inny sens. Jedni są szczęśliwi, bo jest wreszcie niepodległa, ale wielu dostrzega, że niepodległość to fikcja. Dziś można bowiem być formalnie niepodległym państwem, ale mieć ograniczoną suwerenność i okrojoną autonomię decyzyjną ze względu na powiązania międzynarodowe, jakich nigdy wcześniej nie było. Nawet jeśli Polska jest niepodległa, to ciągle nie jest normalna. Jako organizacja polityczna społeczeństwa jest więc po to, aby wreszcie zmądrzeć, wykorzystać wszystkie instrumenty w celu wybicia się na rozumne i roztropne rządzenie oraz na normalność zachowań publicznych.

Polska niczym „mądra głowa” potrzebna jest dla społeczeństwa i narodu, który ma stadny instynkt mobilizowania się w okresach zagrożenia, ale na co dzień potrzebuje profesjonalnych liderów politycznych, wewnątrzsterownych, wizjonerskich i asertywnych, aby wskazywali ludziom kierunki pozytywnego rozwoju. Potrzebne jest więc państwo „inteligentne”, potrafiące zracjonalizować bogate doświadczenie historyczne, wykorzystać zasoby kulturowe, intelektualne i materialne, mające dobrą wolę pokojowego współżycia z wszystkimi sąsiadami.

Najwięcej zamieszania w pojmowaniu funkcji państwa wprowadziła globalizacja. Doświadczenie poznawcze pokazuje, że interpretacje procesów globalizacyjnych wywołują ogromne emocje, są przedmiotem ożywionych polemik między specjalistami, stają się argumentem w dyskursie politycznym oraz powodem sprzeciwu tych, którzy postrzegają globalizację jako zagrożenie dla swojej tożsamości czy suwerenności. Niejednoznaczność pojęcia globalizacji, empiryczna rozciągliwość i brak precyzji są powodem dyskomfortu i zamętu poznawczego.

Dla przypomnienia, jednym z pierwszych określeń globalizacji było kojarzenie jej z internacjonalizacją i narastającymi współzależnościami. Pisano o procesach zagęszczania się oddziaływań w skali światowej, zarówno między państwami, jak i aktorami niepaństwowymi. Globalizację traktowano jako wynik liberalizacji, czyli usuwania przez państwa urzędowo ustanowionych barier i ograniczeń w swobodnym przemieszczaniu się zasobów między państwami. Intensyfikacji procesów globalizacyjnych sprzyja redukcja bądź likwidacja barier handlowych, ograniczeń w wymianie walutowej, kontroli przepływu kapitału, a także ludzi, dzięki otwartości granic i modyfikacjom reżimów wizowych.

Globalizację zrównywano też z uniwersalizacją, rozumianą jako planetarna synteza (synchronizacja, standaryzacja i homogenizacja) kultur, rozchodzenie się rozmaitych zjawisk, wzorców czy doświadczeń we wszystkich zakątkach świata. Zjawiska te prowadzą do ogólnoświatowej konwergencji bądź dyfuzji w kulturze, gospodarce, prawie i polityce. Nie brakowało oczywiście poglądów odwrotnych, że globalizacja może wręcz wspierać różnorodność, odrodzenie i innowacje w kulturze. Z uniwersalizacją wiąże się traktowanie globalizacji jako westernizacji, czy modernizacji na modłę amerykańską. Globalizacja pojmowana jako „hegemoniczny dyskurs” służy jedynie maskowaniu daleko idącego podporządkowania Zachodowi – w tym przede wszystkim USA – całej reszty świata (imperializm kulturowy). Ostatecznie należy się zgodzić, że pojęcie globalizacji ma charakter polisemantyczny i będzie definiowane ciągle i od nowa tak długo, jak długo te procesy będą dynamizować życie społeczeństw tak w wymiarze wewnątrzpaństwowym, jak i międzynarodowym. Spośród krytyków warto przywołać Pierre’a Bourdieu, francuskiego socjologa, antropologa i filozofa, który wskazywał, że jest to praktyczne „opakowanie skutków działania imperializmu amerykańskiego w przywileje kulturowego ekumenizmu bądź fatalizmu ekonomicznego i sprawienie, by ponadnarodowe stosunki władzy gospodarczej jawiły się jako naturalna konieczność”.

Ten cytat pozwala przejść do krótkiego bilansu globalizacji i pogłębienia odpowiedzi na pytanie, po co nam Polska. Przez lata starano się – ulegając urokowi neoliberalizmu – pokazywać pozytywne skutki tych procesów. Zauroczona polonoliberaliozą (Rafał Woś) pod wpływem sukcesów transformacji, jakich rzekomo nie było w Polsce od czasów Mieszka I, większość komentatorów raczej legitymizowała istniejący ład społeczny, zamiast szukać przyczyn jego zawodności. Zapanowała aksjologia bezalternatywnego liberalnego kapitalizmu w gorsecie reguł z Waszyngtonu. Brakowało pytań, jaki kapitalizm i jaka demokracja służy racjonalności ogólnospołecznej i planetarnej; jak godzić efektywność gospodarki i bezpieczeństwo socjalne ludzi, wolność gospodarowania i trwały rozwój, wolność wyboru konsumenta i funkcjonalne wymagania życia zbiorowego – na ograniczonej parametrami biologicznymi planecie. Wiele pytań odnieść można także do ładu międzynarodowego, problemów wojny i pokoju, wspólnego bezpieczeństwa, rozbrojenia, otwarcia na dialog itd.

Globalny kryzys ekonomiczny (2007+) obnażył wady i słabości wolnego rynku, a jednocześnie przywrócił wiarę w instytucje państwa, jego siłę korygującą względem gospodarki. Kapitalistyczna gospodarka-świat po trzech dekadach karnawału neoliberalnej globalizacji weszła w stadium stagnacji. Bilans neoliberalnej globalizacji okazał się negatywny. Obecnie bowiem mamy do czynienia z cofnięciem rozwojowym. Bo jak interpretować te dane: spadek udziału realnych płac w PKB, wzrost o 40% różnicy między 10% najbogatszych i 10% najbiedniejszych, rolnictwo zatrudnia w państwach centrum 5% ludzi, zaledwie 20% pracuje w przemyśle, trwa prekaryzacja zatrudnienia (wzrost niepewności pracy), a dyplomy wyższej uczelni nie zapewniają już pracy. Globalizacja obejmuje tylko 20-25% ludności świata, pozostała część ulega dalszej marginalizacji. Co więcej, tylko ok. 2 mld ludności świata może sobie pozwolić na zakup towarów i usług na rynku światowym, czyli zasługuje na tytuł obywatela (Tadeusz Klementewicz).

Internacjonalizacja gospodarek pociągnęła za sobą umiędzynarodowienie, czy też „uświatowienie” kryzysów finansowych. Ich katastrofalne skutki spowodowały podważenie ideologii neoliberalnej, której szermierze nie tylko usiłowali w ciągu kilku ostatnich dekad nadać jej absolutny i uniwersalny charakter (tak jak czyniono to z ideologią komunistyczną w wydaniu marksistowsko-leninowskim), ale przede wszystkim zainfekowali umysły wielu naiwnych ludzi na świecie, że oto nadchodzi era wiecznej szczęśliwości we wszystkich dziedzinach ludzkiej aktywności. To prawda, że globalny kapitalizm (turbokapitalizm) przekroczył granice państw, a nawet ugrupowań integracyjnych, ale to nie oznacza, że osławiona neoliberalna geoekonomia zlikwidowała problemy strukturalnego bezrobocia, czy dysproporcji rozwojowych między regionami świata. Okazało się, że w neoliberalnych hasłach o prymacie wolnego rynku było nie tylko wiele uproszczeń i zwyczajnego chciejstwa, ale także błędów w pojmowaniu zjawisk społecznych i mechanizmów ekonomicznych. Pociągało to za sobą niezrozumienie dynamiki oraz roli i znaczenia współczesnej instytucji państwa. Typowe dla argumentacji neoliberalnej było uogólnianie korzystnych z punktu widzenia ideologii zdarzeń czy procesów i traktowanie ich jako uniwersalnych (Joachim Osiński). Wielu procesom przypisano „obiektywny” charakter (co przypomina dawne aksjomaty ideologiczne), wskazując na swoisty determinizm globalizacyjny (Grzegorz Kołodko). Do haseł o wolnym rynku dorzucano ideę praw i wolności człowieka, solidarności i demokracji. Mało kto zastanawiał się, że wartości te są stopniowalne (relatywne) i w wielu miejscach na świecie nieosiągalne (więcej państw na świecie praktykuje ustroje niedemokratyczne niż demokratyczne!). Ponadto wartości te nie są warunkowane wyłącznie ekonomią i pieniądzem. Opisowi rzeczywistości towarzyszyła neoliberalna nowomowa, na przykład kapitał ludzki, pracodawca, pracobiorca, sieci, polityka rynku pracy, wykluczenie, zero tolerancji, wielokulturowość, wschodzące rynki i in. Znikły natomiast takie kategorie jak klasy, wyzysk, grabież, dominacja, nierówności. Mamy do czynienia z iście orwellowskim odwracaniem znaczenia terminów dotychczas stosowanych oraz zamazywaniem, zacieraniem czy relatywizowaniem ich sensu.

Pochwała dominacji wolnego rynku doprowadziła do ukrycia dwu istotnych zjawisk: 1) zmonopolizowania zarządzania olbrzymimi zasobami (kapitałem) przez zdecydowaną mniejszość oraz 2) centralizacji i koncentracji kapitału, powodującej obejmowanie większości gałęzi współczesnej gospodarki przez oligopole. W związku z tym wszelka apologetyzacja wolnego rynku opartego na konkurencji, dokonywana zarówno przez polityków, publicystów, jak i przez przedstawicieli środowiska akademickiego, może być traktowana współcześnie jedynie jako działanie wynikające z braku wiedzy lub świadomego cynizmu.

Neoliberalizm przy dużym udziale polityków, dziennikarzy i naukowców uczynił instytucję państwa wrogiem „wolnego rynku”. Zwolennicy poglądów neoliberalnych często atakowali państwo, przewidując jego zmierzch czy nawet pogrzeb (syndrom statofobii). W następstwie globalnego kryzysu ekonomicznego zaczęto jednak znowu dostrzegać zadania państwa w odniesieniu do pewnych obszarów: reform świadczeń społecznych (zabezpieczenia społecznego), rewitalizacji miast, polityki karnej czy polityki migracyjnej. Państwo okazało się „ostatnią deską ratunku” dla wielu korporacji, banków i innych prywatnych podmiotów gospodarczych, sięgających po pomoc ze środków budżetowych (programy ratunkowe). Polityka gospodarcza z udziałem państw obnażyła bezsilność fundamentalistów rynkowych, ale jednocześnie pokazała, jak doktryna może zapanować nad państwem i jego organami. Okazało się bowiem, że wszystkie te osławione deregulacje czy prywatyzacje zostały wdrożone przy udziale konkretnych państw i za ich zgodą. To jest właśnie jeden z paradoksów dzisiejszych czasów! Państwa nie należy ani osłabiać, ani ograniczać. Należy je po prostu przejąć i wykorzystać dla swoich celów – to dzisiejsze credo neoliberałów. Przecież jakże skutecznie przy udziale państw przetransferowano publiczne pieniądze do prywatnych instytucji finansowych i korporacji. Państwa zostały zatem wykorzystane w sposób instrumentalny dla interesów wielkiego kapitału. Państwo nie jest niczyje, nie jest też własnością wszystkich obywateli. Jest jak za dawnych czasów, narzędziem w ręku klasy panującej ekonomicznie. Z powodu nieefektywności kontroli rządzących neoliberalny Lewiatan stał się znowu jedynie „komitetem zarządzającym” partykularnymi interesami korporacji, banków, ich właścicieli, menedżerów, rentierów, inwestorów itd. Skrajny przykład stanowią Stany Zjednoczone – synergia państwa amerykańskiego i świata biznesu/finansów pozwala na utrzymanie ich gospodarczej, politycznej i kulturowej dominacji w świecie. Doświadczenia ostatnich dekad pokazują, że dotychczasowi doktrynerzy globalizacji (bywalcy Davos) przypomnieli sobie o użyteczności państwa i jego dynamice. Po ponad dwu dekadach jego zwalczania, ograniczania, marginalizacji i deprecjacji przywrócono mu rolę instytucji ochraniającej własność, zapewniającej stabilność monetarną oraz łagodzącej napięcia społeczne na tle rozwarstwienia. Nie ulega wątpliwości, że państwo pozostaje zasadniczą formą organizacji politycznej społeczeństw. Jest najważniejszym i najlepiej zorganizowanym podmiotem w poliarchii międzynarodowej, gwarantując pewien ład, oparty na normach prawa międzynarodowego, uznanych regułach gry (na przykład równoważenia sił) i wzorach zachowań (jak choćby comitas gentium – kurtuazja międzynarodowa).

Jakie jest więc jego współczesne znaczenie? Można na nie spojrzeć z kilku perspektyw: politologicznej, ekonomicznej, etycznej i antropologicznej. Nie chodzi przy tym ani o jego gloryfikację, ani deprecjację. Należy na państwo popatrzeć racjonalnie i obiektywnie. Perspektywa politologiczna pokazuje, że państwo to dynamiczny organizm, instytucja zdolna do adaptacji wobec zmieniającego się otoczenia, dysponująca ogromnym potencjałem kreatywności i innowacyjności. Oczywiście, zdarzają się konkretne przypadki zapaści i sklerozy politycznej, kiedy elity nie są w stanie wyjść z marazmu i regresu (Mancur Olson), ale to nie przeczy ogólnej prawidłowości historycznej. Perspektywa politologiczna nakazuje spojrzeć na państwo w sposób całościowy, holistyczny, zarówno w aspekcie genetycznym, strukturalnym i funkcjonalnym, bez redukowania go do pojedynczych mechanizmów (władzy), czy zadań (rządzenia). Państwo spełnia bowiem obok stricte politycznych i gospodarczych także funkcje kulturowe, społeczne (identyfikacyjne), czy moralne (wartościujące).

Odpierając zarzuty o degradacji państwa trzeba spojrzeć na nie w kategoriach ponadczasowych, jako bytu trwałego, abstrakcyjnego, czy typu idealnego, a nie tylko przez pryzmat konkretnych rodzajowych przypadków, które na zasadzie pars pro toto dostarczają podstaw do uogólnień. Aż prosi się przywołanie mądrości Fernanda Braudela – francuskiego historyka czasów nowożytnych, przedstawiciela szkoły „Annales”, aby nie myśleć tylko w kategoriach czasu krótkiego, nie sądzić, że najbardziej autentyczni są aktorzy czyniący wiele hałasu, bo są też inni aktorzy, skłonni do milczenia. Nie powinno się zatem ulegać wrażeniu, że konkretne współczesne państwa X, Y, Z i ich przypadłości przekreślają instytucję państwa jako organizacji osiadłej zbiorowości, spełniającej określone funkcje rozwojowe – zapewnienie bezpieczeństwa, postęp materialny i uspołecznienie zachowań. Taka instytucja trwa i ewoluuje, mimo że na przestrzeni tysięcy lat powstawało i upadało setki podobnych, rodzajowych jej przykładów. Warto więc rozróżniać państwo w ujęciu konkretno-historycznym (organizacja terytorialna, przymusowa i suwerenna tu i teraz) i jako konstrukcję ontologiczną, byt, któremu przysługują pewne immanentne cechy (atrybuty czy przymioty).

Ze względu na ogromne zróżnicowanie państw bardzo trudno jest orzekać jednoznacznie o ich kondycji i wyciągać z tego spójne wnioski. Współczesna piramida państw obejmuje zarówno giganty, jakimi są niewątpliwie Stany Zjednoczone, czy Chiny, ale także grupę wielkich potęg (Niemcy, Francja, Wielka Brytania, Rosja, Japonia, Indie), masę średniaków, wreszcie najliczniejszą drobnicę – „karłów” i „liliputów”. Jeśli do tego dodamy niby-państwa, tj. jednostki geopolityczne de facto kontrolujące swoje terytorium, mające ludność i efektywną władzę, lecz pozbawione uznania międzynarodowego (Tajwan, Cypr Północny, Kosowo, Naddniestrze, Somaliland), to okaże się, że większość spośród blisko 200 państw ma problemy z pełnoprawnym uczestnictwem w obrocie międzynarodowym. Blisko jedną trzecią całej liczby stanowią państwa dysfunkcyjne, co w ostatnich dwóch dekadach przybrało miano upadku państw (failed states). Taka jest jednak dynamika i dialektyka rozwoju społecznego. Jedne państwa ulegają destrukcji, na ich miejsce pojawiają się nowe i ten właśnie proces ciągłego odradzania się państw świadczy o sile instytucji państwa. Poza tym w kolejce do swojego państwa czekają ciągle liczne narody. „Posiadanie państwa” przez dany naród, czy grupę narodów i narodowości jest elementem nobilitującym w środowisku międzynarodowym. Wbrew więc wszelkim tezom o zbędności czy przestarzałości państwa oraz dominacji wolnego rynku i jego instytucji wiele narodów i narodowości będzie w różny sposób dążyć (nie wykluczając działań zbrojnych) do powołania swojego państwa.

Państwo w perspektywie ekonomicznej jawi się jako gwarant i arbiter w nierównej konfrontacji między rynkiem (rynkami) a obywatelem (społeczeństwami), bez względu na to, jakie linie konfliktów będą kreślić fundamentalistyczni zwolennicy neoliberalizacji (na przykład: dżihad kontra mcświat). Państwo niezależnie od tego, jak dalece jest podporządkowane ekonomii, zawsze musi uwzględniać społeczne aspekty gospodarowania. Ład gospodarczy nie jest bowiem czystą pochodną stosunków zależności, wynikających ze stosunków produkcji kapitalistycznej, której celem jest reprodukcja kapitału. Ład ten to także orientacja na logikę wyborów, zmierzającą do optymalnej alokacji dóbr i zasobów. Każda działalność gospodarcza odbywa się w ramach określonych systemów społecznych, a ramy polityczne (normatywne) państwa należą do najważniejszych. To ciągle państwo ma największą moc sprawczą w modyfikowaniu siły przetargowej stron kontraktów rynkowych (przetargi, koncesje, podatki, nadzór, planowanie rozwoju). Doświadczenie uczy, że żadna działalność gospodarcza współcześnie, ani w dającej się przewidzieć przyszłości nie będzie możliwa poza państwem i bez jego współudziału (Walter Block, Jerzy Wilkin).

Perspektywa etyczna państwa tak jak w poprzednich przypadkach jest pochodną przyjętych założeń doktrynalnych. Inaczej wygląda ona w państwach skandynawskich, zwłaszcza w Norwegii – najlepszym kraju na świecie (Nina Witoszek), a inaczej w Stanach Zjednoczonych, gdzie panuje dość powszechne przekonanie, że podmioty gospodarcze funkcjonujące na wolnym rynku nie mogą jednocześnie działać efektywnie i zarazem etycznie. Spór między zwolennikami „państwa nocnego stróża” i stronnikami „państwa opiekuńczego” nie jest już dzisiaj tak jaskrawy, ale jego etyczne implikacje dla współczesnej doktryny nie są przecież obojętne. Dążenie do szybkiego zysku, bez względu na koszty moralne i społeczne, oszustwo i kłamstwo oraz chciwość ujawniły prawdziwe oblicze neoliberalizmu podczas kryzysu, a zeznania to potwierdzające b. szefa FED – Systemu Rezerwy Federalnej Alana Greenspana przed Komisją Izby Reprezentantów Kongresu USA 23 października 2008 roku, dla wielu były szokujące.

Niezależnie od uwarunkowań doktrynalnych państwo pozostaje jedyną instytucją zdolną do tworzenia porządku prawnego, sprzyjającego realizacji zasady sprawiedliwości społecznej (rozumianej najczęściej jako sprawiedliwość dystrybutywna i sprawiedliwość kompensacyjna). Chodzi przede wszystkim o regulowanie stosunków między grupami społecznymi na tle podziału bogactwa społecznego, prowadzenie aktywnej polityki wobec rynku pracy, generowanie prawa chroniącego przed nieuczciwymi praktykami ze strony przedsiębiorców, banków czy korporacji międzynarodowych (kiedyś to się nazywało po prostu wyzyskiem). Walka z wykluczeniem czy łagodzenie negatywnych skutków nierówności społecznych pozostają jak wiadomo ważnymi postulatami aksjologicznymi w programach wielu sił politycznych, sprawujących władzę i pretendujących do rządzenia w państwie. Nowoczesne państwo nie może pozostawać obojętnym wobec obywateli, ale i osób bez tego statusu, które znalazły się na jego terytorium, pomocy, wsparcia czy nawet współczucia, gdy z niezawinionych przez siebie przyczyn są one w trudnej sytuacji życiowej (katastrofy humanitarne, kryzysy migracyjne, klęski żywiołowe). Mechanizm wolnego rynku jest w takich sytuacjach bezduszny, pozbawiony sentymentów i litości.
Patrząc z perspektywy antropologicznej na państwo, należy zauważyć, że ze względu na intensyfikację przepływów w skali globalnej we wszystkich dziedzinach życia społecznego ludzkość poddawana jest wpływom kulturowym, płynącym z tego samego źródła. Istotą „uniwersalnego kapitalizmu” (przede wszystkim o rodowodzie anglosaskim) jest promowanie i narzucanie neoliberalnych wzorców i wartości, niekoniecznie pasujących do miejscowych tradycji Ameryki Łacińskiej, Afryki czy Europy Środkowej i Wschodniej. Na tych obszarach wyraźnie przejawiają się towarzyszące globalizacji strategie postkolonialne i neokolonialne. W zderzeniu z neoliberalnym eksperymentem państwa nie są w stanie obronić się w warunkach globalizacji przed jego rujnującymi skutkami dla tradycyjnych struktur i wartości. Mogą jednak te skutki łagodzić bądź modyfikować. A rosnąca popularność ruchów na rzecz obrony własnej tożsamości świadczy o wyraźnym buncie wobec globalnego instruktażu i politycznej poprawności. Podstawowym celem państwa pozostaje więc dążenie do optymalizacji rozwoju cywilizacyjnego społeczeństw i poprawy jakości życia ludzi. Dlatego perspektywa antropologiczna obecnie – właśnie ze względu na dyfuzję wartości w skali globalnej – staje się tak istotna, wskazując na nieodzowne funkcje państwa w obronie człowieka przed tyranią wielkiego kapitału i globalnej finansjery.

Obrońcy neoliberalnych poglądów o konieczności ograniczania instytucji państwa w jego aktywności gospodarczej, społecznej czy kulturowej sięgają najczęściej do chwytliwego hasła o poszanowaniu i obronie wolności (Leszek Balcerowicz). W Polsce czyni to grupa beneficjentów przejęcia metodą szokową wszystkich zasobów po poprzednim systemie, z naruszeniem prawa wartości i zwykłej przyzwoitości. Po kilku dekadach możemy z całą pewnością stwierdzić, że to „odkrywanie wolności” czy to w Ameryce Łacińskiej, czy w Europie Środkowej i Wschodniej, a także na Bliskim Wschodzie podczas „arabskiej wiosny” przynosiło jedynie korzyści temu, kto takie hasło promował. Uzyskiwanie dostępu do nowych źródeł surowców, rynków zbytu i finansowe podporządkowanie, czy wykreowanie fali zadłużeniowej następowało dzięki sprzęgnięciu amerykańskiej siły politycznej i militarnej z możliwościami finansowymi korporacji transnarodowych, banków oraz organizacji – Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego. Z tego promowania wolności, czyli mitu słabego państwa korzystają zatem Stany Zjednoczone. Działają przede wszystkim na osłabienie swoich przeciwników i konkurentów, obecnie przede wszystkim Chin i Rosji, ale także co ciekawe, „starych partnerów” w Unii Europejskiej. Wielu „misjonarzy i kapłanów wolności” tę imperialistyczną ekspansję usprawiedliwia rzekomo „obiektywnym procesem globalizacji”.

W najbliższych dekadach trwać będzie rywalizacja między mechanizmem globalnego rynku z jego największymi podmiotami (bankami, instytucjami ubezpieczeniowymi, korporacjami transnarodowymi, centrami wiedzy i innowacji) a państwami i ich organizacjami politycznymi, gospodarczymi i wojskowymi. Oligarchiczne instytucje o charakterze integracyjnym (jak Unia Europejska), czy największe korporacje (niczym dawne imperia) będą usilnie dążyć do wpływania na kreowanie organów i proces decyzyjny w państwach, które nawet gdy będą sięgać do legitymizacji demokratycznej, staną się posłusznymi narzędziami w ręku potentatów gospodarczych.

Na tym tle pojawia się oczywista odpowiedź na tytułowe pytanie: Polska potrzebna jest nam Polakom, wszystkim obywatelom i rodakom, do obrony ich stanu posiadania, aby nie stali się ofiarą różnych szalbierzy i szubrawców, działających w imię mitycznej racji stanu, na zamówienie i wedle instrukcji obcych mocodawców.

Prof. dr hab. Stanisław Bieleń
Uniwersytet Warszawski