To pytanie podstępne, bo przecież ustalenie kto jest przeciwnikiem – wrogiem, to zdaniem klasyka istota polityczności. Odpowiedzieć na nie można co najmniej z dwóch perspektyw; psychologicznej i geopolitycznej, które jednak w wielu momentach się przenikają i wzajemnie warunkują. Biorąc pod uwagę tę pierwszą, można sobie niemal zawsze życzyć by nasz przeciwnik nie rozumiał swojej historii, tak jak osoba z problemami psychicznymi nie rozumie swojej biografii, („niemal” bo czasem fanatyzm i absurdalna teoria lub wiara mogą być źródłem siły, a przecież chcemy by nasz przeciwnik był słaby). Konsekwencją tego będzie niezrozumienie współczesności, a więc marnowanie sił i energii na działania błędne, na walkę z prawami biologii, fizyki czy geopolityki. Polska ma ciekawą, w pewnym sensie wyjątkową historię. Podstawowa debata tycząca jej dziejów toczona od XIX wieku zawsze dążyła do udzielenia odpowiedzi na pytanie; kto jest winien jej dziejowych nieszczęść, których kulminacją były zabory. Gdybym był wrogiem Polski chciałbym żeby po pierwsze uważała, że są to obcy, po drugie żeby nie umiała ich zidentyfikować. Inaczej mówiąc chciałbym żeby Polska jako przeciwnik nie wiedziała, kto w historii był jej najbardziej zaciekłym wrogiem zewnętrznym i nie umiała zdefiniować własnych słabości. Chciałbym żeby Polacy nie wiedzieli, że niepodległość praktycznie bez walki utracili na kilkadziesiąt lat przed rozbiorami i żeby nie wiedzieli, kto najbardziej na nich skorzystał.
Kolejny ważny punkt narodowej debaty dotyczy sensu działań mających Polskę wyzwolić, a nawet zbawić ją i jeszcze świat przy okazji. Jako przeciwnik Polski chciałbym, żeby Polacy gloryfikowali tych, których działania prowadziły do klęsk, pogorszenia jej losu, które z perspektywy upływającego czasu okazały się bezsensowne, nieodpowiedzialne, a nawet zbrodnicze. Chciałbym, żeby Polacy czcili dowódców i przywódców, którzy jak wszyscy na ziemi mieli dobre intencje, ale którym nic nie wychodziło poza doprowadzeniem do kolejnej hekatomby, katastrofy, „moralnego zwycięstwa” wraz z polityczną i militarną klęską. Chciałbym, żeby ceniono w historii Polski poczciwych durniów i cwanych liderów działających tak, by odpowiadać na zapotrzebowanie emocjonalne młodzieży, kobiet w żałobie, elektoratu czy opinii publicznej, bohaterów dokonujących głośnych cudów i cichych świństw lub zbrodni. Chciałbym, żeby lekceważono tych, którzy umieli trafnie ocenić sytuację, rzetelnie pracować i konsekwentnie działać, nawet gdy nikt ich nie chciał słuchać ani rozumieć.
Chciałbym, żeby Polacy nie umieli zrozumieć wyniku Drugiej Wojny Światowej i tego, że w rezultacie otrzymali coś co szybko (praktycznie po około 10 latach) przeminęło – tyrańskie rządy, ale i coś co może trwać znacznie dłużej – świetne granice wraz z etniczną jednorodnością. Chciałbym, żeby nie pamiętali o Jałcie, Teheranie i Poczdamie i nadal uważali Anglosasów za swoich odwiecznych przyjaciół i naturalnych sojuszników, a o Niemcach na obecnym etapie po prostu nie myśleli, np. czytając lokalną prasę. Chciałbym, aby po latach, gdy tyrania po śmierci tyrana dawno minęła, a lokalni władcy oprócz kultywowania narzuconych przez ideologię oczywistych nonsensów dokonali także wielu cywilizacyjnie potrzebnych działań, Polacy coraz bardziej zaciekle z pamięcią o tych działaniach walczyli i kwestionowali nie tylko sens budowania np. 1000 szkół na 1000 lecie, likwidacji analfabetyzmu czy uprzemysłowienia, ale pośrednio także swój największy sukces jakim były nowe granice.
Chciałbym, żeby zmagając się na co dzień z barbarzyństwem i niesprawiedliwością turbokapitalizmu walczyli z komuną, socjalizmem i neomarskizmem, żeby wykonując posłusznie polecenia amerykańskiej i nie tylko ambasador, walczyli z rosyjskim zagrożeniem, w ten sposób okazaliby się godnymi następcami tych, którzy w XVIII wieku jakiekolwiek próby reform państwa podejrzewali o atak na wolność i niezawisłość.
Chciałbym również, aby Polacy myśleli, że 1000 lat temu ich państwo powstało jak deus ex machina dzięki aktowi chrztu, że przedtem ani potem nie było innych tradycji czy źródeł duchowości, taka świadomość, samopozbawienie się alternatywnych korzeni i źródeł jest dla wrogów Polski w dzisiejszych czasach, gdy Kościół Katolicki przeżywa kryzys szczególnie cenna. Chciałbym, aby posiadając centralne położenie na przyszłościowych szlakach handlowych i cywilizacyjnych kultywowali choćby pod inną nazwą ideę przedmurza Zachodu wobec barbarzyńskiego Wschodu, aby nigdy nie pamiętali, że dla Zachodu zawsze byli i będą ubogim krewnym o dziwnych manierach i wątpliwym pochodzeniu, i żeby nie zauważali, że hegemonia Zachodu ma się ku końcowi. Chciałbym także, aby świadomość – nieświadomość historyczna Polaków nie ograniczała się do dziejów własnych, chciałbym aby Polacy nic nie wiedzieli o otaczającym ich świecie, o tym, że oprócz głodu na Ukrainie był np. głód w Irlandii, że oprócz Sybiru i łagrów były obozy koncentracyjne na południu Afryki i ludobójstwa w koloniach, a męczenników na miarę księdza Popiełuszki jest w Ameryce Łacińskiej wielu. Chciałbym, żeby Polacy niebędący mocarstwem kompromitowali się moralnie przyklaskując współczesnym zbrodniom i w ten sposób nie zyskiwali sobie poparcia szlachetnych jednostek czy opinii publicznej, które mieli w XIX wieku, ale żeby byli postrzegani w świecie nie tylko jako słabi czy śmieszni, ale także jako podli.
Jednocześnie chciałbym, żeby historia i spory historyczne odgrywały w Polsce ogromną rolę, taką jak w życiu osobników o trudnym życiorysie odgrywa rozpamiętywanie dzieciństwa, zaborczej matki czy ojca pijaka. Żeby Polacy lekceważyli problemy sprawnego działania instytucji, zdrowia, ekologii, edukacji, zagospodarowania przestrzennego czy polityki transportowej, a pochłaniały ich bez reszty kłótnie o nazwę ulicy, miejsce pochówku czy pomnik. Aby Polacy wyżywali sie w drażnieniu i wyszydzaniu innych Polaków mających różne poglądy na historię, aby prowadzili na te tematy wieloletnie spory sądowe i wprowadzali do Kodeksu Karnego coraz to nowe przepisy ograniczające swobodę dyskusji i wypowiedzi. Aby ich wyobraźnię i emocje kształtowały tytuły tabloidów, aby nigdy nie czytali poważnej książki, a nawet dłuższego artykułu. Aby czytali a przede wszystkim oglądali tylko to co znają i tak trwali w osobnych przegródkach, aby ich umysły były zamknięte, a nieświadome siebie emocje kipiały pod czerepami rubasznymi, no niechby jeszcze mieli nieco poczucia winy za czyny wielkie i szlachetne, których też dokonywali, a myślę, że jako przeciwnik Polski mógłbym śmiało myśleć o jej użyciu do celów dla niej szkodliwych, a o narodzie Polaków cytując na zakończenie innego, przez rodaków mało znanego klasyka; „znicestwieniu”.
Olaf Swolkień