Pojednanie narodowe zdarza się, lecz tylko z rzadka w sytuacjach wspólnego zagrożenia, chociaż sytuacje takie znacznie skuteczniej wywołują wojnę wszystkich ze wszystkimi, jak w latach 1939-1945. Wspólnota narodu opiera się na nieuświadomionych podobieństwach, zwłaszcza w wychowaniu, oraz na sztucznych mitach — z natury fałszywych — które władza polityczna stosuje jako spoiwo. Mity te ponadto podlegają w Polsce groteskowej zmienności. Mam 52 lata i indoktrynowano mnie już generałem Walterem, „Solidarnością”, desperatami wyklętymi, całym złem świata wcielonym przez Wielkiego Szejtana w Waszyngtonie, a potem w Moskwie. Hejt na szczęście powszechniejszy jest w przestrzeni medialnej, zwłaszcza w Internecie, niż w powszednim życiu większości Polaków. Większym kłopotem jest indywidualistyczne wychowanie, niedostatek wysiłków socjalizujących, sprzyjających współpracy. Brak choćby staroświeckiej próby sprawnej ewakuacji szkoły. Polak rozpycha się samodzielnie wśród innych Polaków i nie liczy na wartość dodaną współpracy, bo tej współpracy od bliźnich się nie spodziewa. Narody można uszeregować wedle tej zdolności do współdziałania i nasz naród bliższy jest na pewno Boliwijczykom niż Niemcom czy nawet Amerykanom. Sprzyja temu jedynactwo, singielstwo, mizantropia jednostek. Jedyne, co świadomi tego niedołęstwa mogą uczynić, to z miłością do własnej ojczyzny nie obrażać się, tylko udowadniać przykładem, że można żyć inaczej i wcale nie musi to się kończyć klęską. Przy odrobinie sprytu i fartu.