Zbożne apele nie pomogą. Wezwania do wyrozumiałej tolerancji okażą się daremne. Odmienić sytuację mogłyby tylko fakty, ale zmierzające w kierunku przeciwnym niż od kilku ostatnich lat, zwłaszcza od wyborów ubiegłorocznych. Apetyt na zawłaszczanie państwa miały już formacje rządzące od lat 90-tych, ale mitygowało je może poczucie przyzwoitości, a może tylko opozycja i opinia publiczna. Mocno poszedł w tym kierunku PiS w latach 2005/7, kontynuowała w swoją stronę Platforma, choć kamuflowała demokratyczną frazeologią i „ciepłą wodą w kranie”. Jej największe grzechy to trzymanie w garści mediów publicznych, nie odbudowanie zniszczonej przez poprzedników Służby Cywilnej, a w końcu usiłowanie zdominowania na nadchodzące lata Trybunału Konstytucyjnego. Zwycięski PiS nie ma żadnych hamulców. Dość wymienić zupełnie już bezczelną walkę z Trybunałem, czystkę w mediach publicznych przemianowanych na „narodowe”, ostateczne pogrzebanie apolitycznej Służby Cywilnej, podporządkowanie prokuratury rządowi i usiłowanie pójścia w tym kierunku w sądownictwie. Co będzie dalej — nietrudno domniemywać…
Łatwo też dociec, co uczyni opozycja, gdy przejmie władzę: odpłaci pięknym za nadobne. Będzie „czyścić do samej ziemi”, aby nikt nie przeszkadzał w rządzeniu przez kolejnych parę lat. O ile rządzący nie wpadną na zbawienny dla nich pomysł pójścia w ślady autorów sławetnej „konstytucji majowej” z 1935 roku. Będzie to jednak kres demokracji jakiejkolwiek.
Demokracja nie polega na tym, że raz na cztery lat gniewny motłoch „wycina” nienawistną mu władzę. Nie polega na tym, że „suweren”, po wyborach może robić co zechce. Polega nade wszystko na ochronie praw mniejszości, która po następnym głosowaniu zapewne stanie się większością. Ale tego w dzisiejszej Polsce nikt nie rozumie. Dlatego jestem pesymistą. Po okresie rozkwitu przychodzi regres. Demokracja będzie się degenerować, wraz z nią gospodarka. Pogłębi się izolacja Polski, a naród podzieli na wrogie plemiona idące do boju pod swymi totemami.