Uważam, że nasze społeczeństwo nie jest skonfliktowane. Problem konfliktu jest sztuczny, wywołany przez system partiokratyczny, który się nim żywi. Te rzekome konflikty stanowią też pożywkę dla mediów. Pokazową ilustracją mojej tezy była niedawna transmisja obrad z warszawskiego ratusza dotyczących reprywatyzacji. Sprawa jest czysto prokuratorska, a aktorzy przedstawienia uczynili z niej rozgrywkę polityczną, w czym im sekundowały media.
Wystarczy przeczytać komentarze pod tekstami na Onecie. Polacy racjonalnie potrafią ocenić polska politykę wewnętrzną i zagraniczną, dużo wiedzą o polityce międzynarodowej, powołują się na zagraniczne źródła. Potrafią też rozpoznać fasadowe oblicze tzw. demokracji, Unii Europejskiej, Rady Bezpieczeństwa ONZ i NATO. Reprezentują oparty na wiedzy stosunek do USA, Rosji i Ukrainy. Zdają sobie doskonale sprawę z nowego politycznego uwikłania Polski po roku 90, a mała frekwencja wyborcza świadczy o tym, że nie widzą możliwości wpłynięcia na kierunek polityki. Około 20% wierzy w zmiany i ci głosują na nowe ugrupowania.
Podsumowując, wypada dodać, że zasadność niepokoju o skonfliktowanie społeczeństwa polskiego jest równie uprawniona w odniesieniu do społeczeństwa francuskiego, angielskiego, niemieckiego, amerykańskiego itd. Kryzys przeżywa obecny system zwany niesłusznie demokracją, globalizacja i geopolityczna jednobiegunowość. Polskie społeczeństwo niestety nie ma tu żadnych prerogatyw a władza polityczna w większości świata (poza nielicznymi wyjątkami) jest marionetkowa.