W debacie fundacji odpowiada dr Marek Przychodzeń

Trudno pisać dziś tekst, odpowiadający na pytanie „Po co nam Polska”, w kontekście konfliktu, wojny na Ukrainie. Poczucie smutku, bezradności, niemocy, kontrastuje z pozytywnymi odczuciami, jakie mam, kiedy przychodzi mi myśleć o naszej wspólnocie narodowej. Być może jednak, idąc za przykładem ukraińskich obywateli, wracających do Ukrainy walczyć za ojczyznę, należy patrzeć na swój kraj również w kontekście wydarzeń dramatycznych, wydarzeń, które poprzez negację pokazują nam wartość kraju, w którym każdemu z nas przyszło żyć.

Po co Polakowi Polska? Zasadniczo, rozumiem, że wiele osób miałoby trudności z odpowiedzią na tak zadane pytanie. Ukraińcy, którzy wracają do domu, walczyć za ojczyznę, pytani o motywy swoich wyborów odpowiadają prostymi słowami. Ktoś wraca walczyć, ponieważ to „ziemia, na której się urodził, jego ziemia, jego dom”. Ktoś inny mówi, że wraca, ponieważ na Ukrainie została cała jego rodzina i mimo że się boi wrócić, to jeszcze bardziej boi się, że jak nie wróci, to już być może „nie zobaczy swoich bliskich”. Wydaje mi się, że słowa te przynoszą trafną intuicję. Ukraina, a per analogiam, Polska, to dom, to coś bliskiego, najbliższego, co pozwala nam rosnąć i dojrzewać a czemu jesteśmy winni wdzięczność i odwzajemnioną troskę w czasach zagrożenia, ale także pokoju, co często analizuje się w kategoriach patriotyzmu czasów pokoju.

Czy coś wynika z tej prostej obserwacji, że Polska to dom, to miejsce, w którym żyję, to ta konkretna okolica, ludzie, których znam osobiście, sprawy, które z nimi załatwiam, dobro i zło, które czynię i które inni mi czynią, pokrótce, lokalność? Jak dla mnie dość dużo. Wynika z tego postawa zaufania do tego co bliskie, co znane i rozumiane oraz nieufności wobec tego co dalekie, abstrakcyjne a co rości sobie pretensje do przebudowania tego co moje, co znane i dobre. Wynika z tego przekonanie, że pozytywne zmiany zaczynać należy od siebie, w nadziei, że wraz ze mną zmienią się inni. Przekonanie, że zmiana świata na lepsze zaczyna się od zmiany mojego świata – tego najbliższego wewnątrz i na zewnątrz. Zgodnie z dewizą Jordana Petersona, zmianę świata zacznij od posprzątania swojego pokoju. Dopiero wtedy, kiedy osiągnę jakiś widoczny sukces, można myśleć o bardziej dalekosiężnych planach. Z drugiej strony nieufność wobec ludzi i ideologii, których nie znam, o których nie mogę powiedzieć niczego dobrego, którzy przyszli znikąd i w każdej chwili mogą donikąd się udać, nie ponosząc odpowiedzialności za to, co jest mi bliskie i kochane. Umrzeć, oddać życie, mogę jedynie za to, co bliskie, za to, co kocham. Dlatego filozof Alaisdair MacIntyre napisze, że umrzeć za współczesne państwo, to jak umrzeć za korporację telekomunikacyjną.

Uważam, że świat, także świat polityczny, świat wspólnoty politycznej, w której żyję, nie jest chaotyczny, dostrzegam w nim pewien porządek, prawo. Prawo, które można najkrócej opisać słowami „zbierasz to, co siejesz”. Uważam, że Polska, czyli miejsce, w którym żyję, to miejsce, w którym kształtuje się mój charakter, miejsce, które jest odbiorcą, tak jak morze, fal, które generuję, jako człowiek, mąż, ojciec, na końcu obywatel. Fal, które wzmacniają, lub osłabiają mnie i innych, z którymi żyję, w których mogę przeglądać się jak w zwierciadle. Podobnie jak dzieci, które umierają, jeśli nie będą miały okazji nauczyć się języka, tak ja, bez wspólnoty, bez innych, którzy mnie współtworzą w skomplikowanych relacjach moralnego powstawania i upadania, nie będę w stanie być sobą, czyli w jakimś metaforycznym ale jednak namacalnym sensie, umrę. W tym sensie Polska jest mi potrzebna tak, jak powietrze.

W procesie kształtowania charakteru, wzrastania do bycia w pełni człowiekiem-obywatelem polis, ważne są prawidłowe warunki wzrostu. Wspólnota, która jest dobra, zapewnia obywatelom, zapewnia mi, możliwości brania odpowiedzialności za swoje życie i wybory, szanuje naturalne związki obywateli i instytucje, rodziny, szkoły, szpitale, kościoły. Szanuje potrzebę obywateli do obrony własnej wspólnoty. Nie wtrąca się w ich życie, dopóki sobie radzą i realizują swój potencjał. Wspólnota wyższego rzędu, np. na poziomie gminy, województwa czy państwa, pomaga czy wyręcza dopiero wtedy, gdy to jednoznacznie oczywiste, lub gdy zostanie o to poproszona. Klarownym przykładem jest stan klęski żywiołowej, stan wojny, stan kryzysu ekonomicznego.

Zasadniczo jednak ludzie potrafią wraz z innymi im bliskimi ludźmi dbać skutecznie o własne życie i wspólnota polityczna dając im tę możliwość robi to, co do niej należy, asystuje przy ich rozwoju. Zasadę tę wyraża tzw. zasada pomocniczości, której wielu ludzi, w tym intelektualistów, nie rozumie, bądź rozumie opacznie, widząc wszędzie pole do legitymizacji działania władz centralnych. Dziecko używa telefonu w szkole? Należy tego zakazać na mocy ustawy. To logika działania sprzeczna z logiką ludzkiego rozwoju. Pamiętajmy, że dobre działanie ma walor moralny tylko wtedy, gdy jest ono uwewnętrznione przez człowieka, a nie narzucone. Taki jest cel prawa, ułatwić człowiekowi dojrzewanie, a nie zamianę obywatela w marionetkę. Dobra wspólnota polityczna zatem posiada prawo, które pomaga człowiekowi się rozwinąć w samodzielną, sprawczą osobę, obywatela, zdolnego do moralnego samodoskonalenia. Prawo takie nieuchronnie dawać będzie dużą dawkę wolności i samodzielności swym członkom w granicach ustalonego porządku.

Wracając do pytania po co nam Polska – widząc w Krakowie uciekinierów z Ukrainy, którzy jako cały dobytek mają zgrzebną kurtkę oraz plecak, wiem z pewnością, co będzie oznaczać brak Polski, nawet jeśli nie udało mi się opisać kompletnego zestawu pożytków z posiadania własnej ojczyzny.