Wściekłość Marka Aureliusza
Najbardziej zaskakujące jest to, że w gronie okrutnych i bezwzględnych prześladowców chrześcijan znalazł się również cesarz i filozof stoicki Marek Aureliusz. Autor wielu myśli, które często dzisiaj cytujemy jako wskazania życzliwej tolerancji, dobroci i filozoficznego dystansu. Jedna z nich brzmi : „Jeżeli postępowanie ludzi jest słuszne, nie powinno się czuć do nich gniewu. Jeżeli niesłuszne, to jasne, że tak postępują niechętnie i nieświadomie.”
Musi zastanawiać, co filozofa myślącego w taki sposób mogło wyprowadzić z równowagi i sprowokować do zabijania chrześcijan. Czy zaprzeczył własnym przekonaniom? Przecież
w religii Rzymu było wielu bogów, łatwo została zorientalizowana i zhellenizowana. Rzym tolerował i pozwalał na wyznawanie kolejnych religii docierających z innych krain. Za czasów Marka Aureliusza rozwijał się m.in. ezoteryczny kult boga Mitry o niektórych elementach podobnych do chrześcijańskich. Akceptowani byli wyznawcy bogini płodności Kybele. Jej kapłani w czasie misteriów wykonywali ekstatyczny taniec, podobny do wirowania derwiszów, wywołujący stan transu, a zarazem prowadzący do wygłaszania przepowiedni i dokonywania samookaleczeń, łącznie z samokastracją. Świątynie w Rzymie budowano także dla egipskiej bogini Izydy, której kult opierał się na wierze w zmartwychwstanie. Cesarstwo było otwarte na nowych bogów i wciąż powiększało ich liczbę. Jeśli spojrzymy na oficjalne dogmaty chrześcijańskie, to nie ma w nich niczego szczególnie wyróżniającego w politeistycznym świecie cesarstwa rzymskiego.
Skąd więc u Marka Aureliusza, tak łagodnego i wyrozumiałego dla błądzących, ten morderczy gniew na wyznawców nauki Jezusa? Jezusa, który przecież nie tworzył nowej religii a zawsze przedstawiał się, przynajmniej oficjalnie i publicznie, jako ktoś, kto wypełnia i wzywa do wypełnienia starych zasad religii judaistycznej, również akceptowanej w Rzymie. Marek Aureliusz zarzucający chrześcijanom szaleństwo, z dzisiejszego punktu widzenia sam wydaje się szaleńcem z powodu swej całkowicie niezrozumiałej niekonsekwencji. A jednak przecież nim nie był. Musi istnieć logiczne wytłumaczenie jego działań. Tolerował wszystkich głoszących poglądy dla niego nawet absurdalne, ale oparte na jakimś rozumowaniu a więc komunikowalne. Tolerancyjność cesarza-filozofa, musiała się jednak kończyć w stosunku do tych, którzy działali na podstawie czegoś niekomunikowalnego czy niewyrażalnego, a więc dla stoickiego racjonalisty – poza rozumowego.
Do kategorii rzeczy niekomunikowalnych, jak wiadomo, zaliczamy przede wszystkim doświadczenia i spostrzeżenia, których nie można odnieść do doświadczeń i spostrzeżeń znanych osobie z którą rozmawiamy. I tak na przykład całkowitemu daltoniście, który nigdy nie widział kolorów, w żaden sposób nie wyjaśnimy, czym jest kolor zielony albo czerwony.
Inny prześladowca chrześcijan, Pliniusz Młodszy nawet w trakcie tortur, którym poddawał chrześcijańskie diakonisy, nie usłyszał niczego, co byłby w stanie zrozumieć i pozostał z podejrzeniem, że chodzi o specyficzny rodzaj magii. Czy więc Jezus i pierwsi chrześcijanie nauczali wybranych czegoś ukrytego, co w prosty sposób nie mogło być komunikowane? Czegoś, co wymagało jakiejś praktyki duchowej?