…….

zachowywałem zasady konspiracji, mało kto znał moje nazwisko, a cały interes z drukarstwem na dobrą sprawę zaczął lepiej prosperować dopiero jesienią – rozwinąłem skrzydła dosłownie na chwilę przed tym, gdy swoje rozwinęła znienacka WRON-a. Wprawdzie moja teczka personalna w Instytucie Pamięci Narodowej jest mocno zdekompletowana, ale brakuje jakichkolwiek śladów wskazujących na bezpośrednie zainteresowanie moją osobą przed 1983 rokiem. Zatem i pan C. musiał milczeć, zresztą w przeciwnym razie za drukowanie „bibuły” poleciałyby głowy w KW PZPR, bo przecież nie tylko on w tym uczestniczył. Nic takiego się nie stało, a i moja ostała się na karku. Ukrywałem się w jakimś pustym mieszkaniu przez kilka dni. Tylko materac na podłodze, jedzenie przygotowane przez mamę i radio nastawione na zagłuszaną przez SB rozgłośnię Radia Wolna Europa, nadającą z Monachium. I ogłupiająca samotność. Jak łatwo z członka wielkiej wspólnoty można stać się nagle jednostką bez jakiegokolwiek kontaktu z innymi… Ponieważ nie byłem jednak poszukiwany, wyszedłem z ukrycia i Wigilię Bożego Narodzenia spędziłem już w domu.

Postanowiłem oczywiście kontynuować swoją działalność – walczyć, choć warunki były już dużo trudniejsze, a niebezpieczeństwo zdecydowanie poważniejsze. W tym czasie, czyli w pierwszych miesiącach stanu wojennego na przykład na Wybrzeżu studenci, którzy wydawali w podziemiu „bibułę”, dostawali wyroki dziesięciu lat więzienia. Później okazało się, że nie odsiedzieli ich w całości, ale nielegalna działalność w stanie wojennym to na pewno nie były żarty. Nie miałem wtedy wcale poczucia, że jestem odważny. Bałem się, ale nadal chciałem być wydawcą. Czy taką właśnie dzielność miał na myśli Arystoteles? Działanie na rzecz wolności słowa wydawało się czymś najważniejszym i oczywiście nawet na myśl mi nie przychodziło, że kiedyś, w wolnej Polsce ta wolność słowa będzie miała często aż tak gorzki smak.

Wraz z Ludwikiem Stasikiem zajęliśmy się najpierw drukowaniem biuletynu informacyjnego „Obserwator Wojenny”, lecz mieliśmy spory problem z pracą na „białku”: mówiąc najkrócej, Ludwik znał się na tym słabo, a ja wcale. Wydaliśmy chyba tylko trzy numery, ale wszystko było tak zamazane, że nie wiem, czy ktoś był w stanie je przeczytać w całości. Chciałem więc wrócić jak najszybciej do wydawania książek i to moje nowe wydawnictwo nazwałem Krakowskie Towarzystwo Wydawnicze.

Już w styczniu pod nowym szyldem wydrukowałem przygotowany przez Tadeusza Nyczka zbiór wywiadów Marii de Hernandez-Paluch Spisane będą czyny i rozmowy.

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16