…….

pracownikiem Komitetu Wojewódzkiego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej i szefem działającej tam małej poligrafii. Gdybym wiedział o tym wcześniej, pewnie nie zdecydowałbym się na współpracę, ale wtedy już była ona dość zaawansowana i… pewna. Jest to o tyle ciekawe, że Komitet Wojewódzki PZPR był wówczas najbardziej wpływową instytucją w Małopolsce, a ludzie tam pracujący byli równie wpływowi i teoretycznie politycznie „pewni” dla swoich przełożonych. Stanowisko szefa komitetowej poligrafii było stanowiskiem politycznym. Pan C. był zresztą krewnym wysokiego funkcjonariusza partyjnego. I ten człowiek wydawał nielegalną „bibułę” dla opozycji! Jestem pewien, że nie odbywało się to w ramach jakiejś esbeckiej operacji, bo ta współpraca nie przyniosła żadnych nieprzyjemnych konsekwencji. Przebieg wypadków wskazuje na to, że mój osobliwy współpracownik nikomu o kontaktach ze mną nie opowiadał. Mnie za to opowiadał wiele o tym, co działo się w Komitecie Wojewódzkim – głównie zabawne „ciekawostki”, które wskazywały, że do swych „towarzyszy” miał stosunek w najlepszym razie mocno lekceważący. Słyszałem od niego między innymi, jak pewnego dnia do Komitetu przyszły trzy radiomagnetofony „Kasprzak”, o które cały dzień kłóciło się czterech sekretarzy partyjnych.

Mało tego, pan C. w okresie poprzedzającym wprowadzenie stanu wojennego wyraźnie mnie ostrzegał, że coś się szykuje. Nie potrafił dokładnie określić, co to będzie, ale opowiadał, że zabroniono przyjeżdżać do KW PZPR prywatnymi samochodami, a wszystkim pracownikom wydano broń ostrą (której zresztą nie przyjął). Alarmował mnie kilkakrotnie. Wszystkie te ostrzeżenia zlekceważyłem, Solidarność wydawała mi się potęgą, a skoro komuniści po kryjomu się zbroją, to widocznie przed tą potęgą drżą. Wydawnictwo ABC i Oficyna NZS UJ „Jagiellonia” świetnie prosperowały, książki trafiały do ludzi, były zyski, ale ja zachłystywałem się nie pieniędzmi, lecz wolnością i tym szczególnym poczuciem mocy, jakie towarzyszy nam tylko wtedy, gdy realizujemy maksymę Fortis imaginatio generat casum. Tak, moje wyobrażenia tworzyły rzeczywistość.

Wprowadzenie stanu wojennego spadło na mnie jak grom z jasnego nieba. Skończyły się sny o potędze. Władza kontratakowała, rozpoczęły się aresztowania. Jeszcze 13 grudnia wydrukowałem jakąś ulotkę, a po mieście paradowałem bez jakiejkolwiek obawy. Dopiero w takich okolicznościach usłyszałem od kolegów życzliwe rady, abym się gdzieś zaszył, bo z pewnością będą chcieli mnie aresztować. Zlekceważyłem już informacje od pana C., więc po dwóch dniach takich ostrzeżeń rzeczywiście postanowiłem się ukryć. Niepotrzebnie, bo jednak nie znalazłem się na listach do internowania. Czy dlatego, że przez cały rok 1981

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16