…….

sobotę i niedzielę, a w poniedziałek rano odwiezie do prokuratury, gdzie dokonam swojego „ujawnienia”. Było to najlepsze rozwiązanie, bo chroniło przed aresztowaniem i przesłuchaniami. Jak znakomitym, szlachetnym i odważnym człowiekiem trzeba być, aby przyjąć do swojego domu, gdzie mieszka się z żoną i dziećmi, kogoś, kogo się zupełnie nie zna? Kogoś wprost z ulicy? Zawsze będę pamiętał troskę i pomoc, jakiej udzielili mi mecenas Andrzej Rozmarynowicz, jego żona i syn Michał.

Po nerwowym weekendzie, ale jednak w bezpiecznym otoczeniu rodziny pana mecenasa, pojechałem z nim do prokuratury, gdzie złożyłem wyjaśnienia w zakresie znanym już SB, ale bez żadnych nazwisk, i oświadczenie o chęci działania zgodnie z prawem. Oczywiście byłem nieszczery, ale chciałem, żeby widzieli we mnie wystraszonego studencika, który nieopatrznie zaangażował się w jakąś tam opozycję jako szeregowy działacz, bez większego znaczenia. Tylko w ten sposób mogłem uchronić moich współpracowników i prędko powrócić do dalszej aktywności. Nie interesowały mnie w końcu jakieś patetyczne gesty, nie interesowało mnie odgrywanie bohatera, interesowała mnie dalsza efektywna działalność, bez niepotrzebnych komplikacji. Skądinąd ani przez myśl mi nie przeszło stosowanie się do oświadczeniu o przestrzeganiu prawa, którego podpisanie uważałem za wymuszone w wyjątkowych warunkach i tym samym niewiążące.

Według mojej niekompletnej teczki personalnej w Instytucie Pamięci Narodowej w latach 1982–1983 Służba Bezpieczeństwa zajmowała się moją działalnością w ramach szerszej Sprawy Operacyjnego Rozpoznania „Arka”. Taki był sposób nazywania zadań, które otrzymywali funkcjonariusze SB. W 1983 roku nową sprawę – SOR o kryptonimie „Noe” – założono bezpośrednio i wyłącznie na moją osobę. Byłem kilka razy zatrzymywany, podlegałem rewizjom, ale nie było to nic wielkiego. Nawet gdy znajdywali w moim domu trochę „bibuły”, wzruszałem ramionami. Choć doświadczenie, gdy trzech obcych mężczyzn przegląda o świcie w moim domu zawartość szuflad, kieszeni i łóżeczko mojego kilkumiesięcznego syna Mateusza, wywoływało złość i dojmujące poczucie bezsilności.

Mieli dokładną wiedzę o mojej działalności z lat 1981–1983, później już nie aż taką, no, może że niekoniecznie przestrzegam podpisanego zobowiązania. Nie mogli mnie jednak złapać na niczym konkretnym… albo nie chcieli? Przecież – jak się później okazało – w moim otoczeniu działało kilku tajnych współpracowników SB, którzy na mnie donosili. Na pewno jednak zapamiętam na zawsze pierwszy pobyt w celi aresztu przy ulicy Mogilskiej i trochę szemranego typa, który – gdy zostałem wprowadzony do celi – wstał, wyciągnął do

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16